Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

sobota, 31 marca 2018

2485. Oczekiwanie

Wczoraj praktycznie od samego rana nie byliśmy dla siebie z Mężem zbyt mili. I tak przez cały dzień. W domu, w sklepie, na ulicy, w autobusie, u rodziców. Aż do wspólnego wyjścia wieczorem do kościoła.

Nie wiem czy to szczególna atmosfera, jaka tam panowała, czy też może nasze przemyślenia podczas modlitwy, ale jedno jest pewne - wyszliśmy stamtąd i wróciliśmy do domu spokojniejsi.

Na chwilę zajrzała do nas sąsiadka, której podarowaliśmy największy słoik śledzi w oleju mężowskiej produkcji domowej. Po chwili zapukała do nas ponownie - tym razem z talerzykiem baklawy.

A dzisiaj bez jakichkolwiek spięć, nerwów, czy poganiania, zrobiliśmy wszystko, co sobie na ten dzień zaplanowaliśmy.

Dyrektor Wykonawczy poszedł po pieczywo, serek i warzywa na obiad, a ja w tym czasie naszykowałam wielkanocny koszyczek. Zjedliśmy śniadanie, potem się wykąpaliśmy. Głos Rozsądku obrał i gotował marchewki, pietruszki, selera i ziemniaki na sałatkę jarzynową, a mnie przypadło wstawienie i rozwieszenie prania.

Razem udaliśmy się do kościoła poświęcić zawartość koszyczka. Tym razem w deszczu i pod parasolkami. Po powrocie posmarowałam masą krówkową trzy opakowania wafli. Mąż usmażył na obiad pierś z kurczaka z ziemniakami i surówką ze startego jabłka oraz marchewki.

Wyjęłam wszystkie potrzebne produkty, narzędzia i akcesoria na stół. Obrałam ze skorupek ugotowane wczoraj przez Dyrektora Wykonawczego jajka. Obrałam ze skóry kiszone ogórki (ostatecznie było ich dwa razy więcej niż na zdjęciu) oraz jabłka, które poprzekrawałam na ćwiartki i wydrążyłam z nich gniazda nasienne.

Nie wiem czy to dzięki mojej pomocy, ale Głos Rozsądku spędził na krojeniu zaledwie dwie godziny - najdłużej zeszło mu z cebulami, bo co cebula to płacz, chusteczka i przemywanie oczu zimną wodą.

Jak zawsze doprawianie sałatki należy do mnie, więc i teraz nie mogło być inaczej. Jeden pojemnik dla mamy (ojciec nie lubi sałatki), drugi dla nas i gotowe. Podczas gdy Mąż zmywał, ja zapakowałam kajmaka w folię aluminiową.

Potem pojechaliśmy do rodziców (z sałatką i kajmakiem), spędziliśmy z nimi trochę czasu i wróciliśmy do kawalerki, by dokonać degustacji mężowskich śledzi, mojego kajmaka oraz sałatki jarzynowej.