Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

sobota, 14 kwietnia 2018

2494. Zmęczenie

Jakież to cudowne uczucie obudzić się zgodnie z własnym zegarem biologicznym, a nie na dźwięk ustawionego w telefonie dzwonka. I żeby nie było, że nie wiadomo o której wstałam - o nie. Spałam do szóstej trzydzieści, a swoje szanowne cztery litery podniosłam z łóżka pół godziny później.

Wreszcie zjedliśmy razem niespieszne śniadanie. Nastawiłam pralkę z ubraniami roboczymi Męża, a potem je powiesiłam na suszarce. O dziewiątej wyszliśmy z domu na autobus, który zawiózł nas do ciucholandu. Niniejszym właśnie dzisiaj otworzyliśmy sezon lumpeksowy.

Dyrektor Wykonawczy metodycznie, powoli, aczkolwiek bardzo konsekwentnie przeglądał wieszaki. Jego wysiłek został uwieńczony łupami w postaci jednej turkusowej bluzy, dwóch polówek (granatowa i czerwona) oraz trzech T-shirtów (dwa szare i jeden szafirowy).

Mnie trafiła się jedynie biała bluza w niebieskie paski, ale niespecjalnie się tym faktem przejęłam, gdyż o wiele bardziej zależało mi na ubraniach dla Głosu Rozsądku, którego garderoba definitywnie wymaga uzupełnienia.

Wróciliśmy do domu, zostawiliśmy ciuchy i pojechaliśmy do galerii na obiad u chińczyka. Byliśmy też w innym lumpeksie, ale kupiliśmy tam jedynie bawełnianą bluzeczkę dla mnie. Szukaliśmy także torby do pracy dla Męża, lecz nie było takiej, która spełniałaby kryteria jej potencjalnego właściciela.

Przyjechaliśmy do kawalerki, wypiliśmy kawę, odsapnęliśmy chwilę (na dworze gorąco) i udaliśmy się po biedronkowe zakupy spożywcze. Wspólnie postanowiliśmy, że nie będziemy chodzić do sklepów w niedziele - bez względu na to, czy są one handlowe, czy nie.

Wstawiłam kolejne pranie - tym razem z nowymi ciucholandowymi zdobyczami. Zdjęłam z suszarki to, które już wyschło i schowałam je do pawlacza. A potem zrobiłam dwa kajmaki, które się będą do jutra przegryzać.

Na kolację był ser pleśniowy, winogrona, po kieliszeczku czerwonego wina, zielona herbata, a na deser lody oraz mandarynki.

Jestem co prawda zmęczona fizycznie, ale akurat ten rodzaj zmęczenia lubię. Znacznie gorsze jest zmęczenie psychiczne, którego ostatnimi czasy sporo doświadczyłam.