Ciepło, coraz cieplej - chciałoby się rzec patrząc na to, co za oknem funduje nam pogoda. Jak tak dalej będzie, kasztany mają spore szanse przekwitnąć przed maturami...
Wczoraj wczesnym przedpołudniem pojechaliśmy z Mężem do naszego ulubionego ciucholandu. Buszowaliśmy w nim zaledwie godzinę, a znaleźliśmy kilka potrzebnych nam obojgu ubrań. Następnym razem (czyli w maju) wybierzemy się tam już z mamą.
Nie zapomnieliśmy też o rodzicach. Odwiedziliśmy ich później. Zrobiliśmy im małe zakupy, zjedliśmy z nimi obiad i lody truskawkowe z truskawkami. Dyrektor Wykonawczy wyrzucił wszystkie stare i zwiędnięte ziemniaki z piwnicy. Zabraliśmy kolejną porcję prania, które już się suszy.
Po testowaniu pralki doszliśmy do wniosku, że mamy dwa wyjścia - albo pierzemy w 30 stopniach i bez szlamu albo wybieramy wyższą temperaturę i na każdym ciuchu mamy szlam. Jest jeszcze opcja numer trzy - kupno nowej pralki, ale jakoś nie bardzo mamy ochotę pozbywać się lekką ręką tysiąca złotych.
Rano zrobiłam kajmaka, który od świąt powoli staje się weekendową tradycją. Podobnie jak niedzielna jajecznica - choć dzisiaj zastąpiliśmy ją jajkami na twardo z majonezem i szczypiorkiem.
Na zamkniętych sklepach najbardziej skorzystało i zyskało miejskie targowisko, które tętni życiem jak nigdy. Byliśmy tam przed południem w poszukiwaniu nowej torby do pracy dla Męża. O dziwo - udało się nam ją dostać już na drugim stoisku. Dzięki temu szybko mogliśmy się ewakuować z tego tłumu ludzi.
Cieszę się, bo Dyrektor Wykonawczy ma już w większej części uzupełnioną i wymienioną garderobę. Potrzebuje jeszcze bluz, swetrów, kurtki dżinsowej i przeciwdeszczowej oraz wkładek do butów. I tak jestem pełna podziwu dla jego cierpliwości w przeszukiwaniu zawartości lumpeksowych wieszaków, bo to męczące zajęcie.