Jakoś strasznie szybko zleciał mi cały tydzień. Może dlatego, że przez pięć dni miałam drugą zmianę, a wczoraj (dla odmiany) pierwszą?
Już trzy osoby spośród tych, które zaczynały ze mną, odeszły z pracy. Na domiar złego wypowiedzenie złożył również jeden z lekarzy, z którym współpracowałam. I koleżanka z tej samej spółki.
Góra - jak zawsze - nie wyciąga z takiego obrotu sprawy żadnych wniosków. Nie szanują pracowników, dokładają za to obowiązków, zmieniają warunki i zasady, a pensje stoją w miejscu.
Poniedziałek, środę i piątek spędzę w pracy. I podobnie jak Mąż będę mieć pierwszą zmianę, więc popołudnia i wieczory są nasze. Za to w pozostałe cztery tygodnie maja ominą mnie poranne pobudki, bo dokonałyśmy zamiany, dzięki której moje zmienniczki mają to, co chciały, czyli pierwsze zmiany, a ja drugie.
W piątek po powrocie do domu czekały na mnie na kuchennym stole czerwone goździki, a w lodówce chłodziło się wino. Dyrektor Wykonawczy "ciut" wcześniej zaczął świętowanie naszej rocznicy ślubu.