Koleżanka określa siebie mianem chytrej. Zarabiając prawie dwa razy więcej ode mnie i mając naprawdę bardzo dobrą sytuację materialną, odmawia sobie prawa do zadbania o swój wygląd - szkoda jej pieniędzy na ubranie, buty, dodatki, fryzurę, czy makijaż. I choć wiekowo dzieli nas zaledwie trzy tygodnie, inni myślą, że ta różnica wynosi przynajmniej dziesięć lat na niekorzyść znajomej.
Moja mama, emerytka, rocznik 1943, co tydzień chodzi do fryzjerki, żeby ta umyła i uczesała jej włosy. Lubi kupić sobie nowy ciuch, buty, torebkę, czy kosmetyk w postaci kremu, pudru, szminki lub perfum. Jak trzeba (albo jak jej się nie chce), zamiast autobusem, jedzie taksówką.
Ja - "ulotka i promocja" - jak czasem żartobliwie nazywa mnie Mąż i ma rację. Ubrania kupuję w lumpeksie, buty na wyprzedaży, a kosmetyki z rabatem. Jedynym "luksusem", na jaki sobie pozwalam dokładnie co sześć tygodni, jest wizyta w salonie fryzjerskim.
Nie jestem przyzwyczajona do wydawania większej kwoty pieniędzy na jedną rzecz. Tymczasem od początku tego roku kupiłam dla siebie nowy aparat telefoniczny, zegarek i okulary przeciwsłoneczne. I choć mam świadomość, że uczciwie pracuję i zarabiam, tkwię czasem w poczuciu winy, że może nie powinnam była...