Gdybym nie wiem jak się starała, nie dam rady. Wreszcie sobie tę prawdę, którą pokazał mi Mąż, uzmysłowiłam. W żaden możliwy sposób nie jestem w stanie w kilkanaście dni wynieść na śmietnik wszystkich szpargałów, jakie ojciec zgromadził w ciągu pięćdziesięciu lat na czterdziestu sześciu metrach kwadratowych. Plus piwnica, ale tam nawet nie zaglądam.
Dyrektor Wykonawczy mnie wspiera - nie tylko słowem, ale i czynem. Wczoraj powynosił najcięższe i najbardziej nieporęczne rzeczy - deski, płyty, listwy, sklejki, kije, pręty, druty, rury, mnóstwo innego żelastwa, kawałki gumolitu i sama nie wiem czego jeszcze, bo już tego nie ogarniam.
Dźwiganie tego wszystkiego z czwartego piętra i wchodzenie z powrotem na górę po kilka (a czasem i kilkanaście) razy dziennie to za dużo jak na mój powykrzywiany i chory kręgosłup. Po powrocie do kawalerki dosłownie padam na sofę w kuchni i jedyne na co mnie stać, to odpalenie laptopa i poczytanie co w sieci piszczy.
Na domiar złego, z dobroci serca, wpakowałam się w pomoc dalszej znajomej z pracy. Spytała mnie czy nie znam kogoś z angielskim, bo ma "trochę" ćwiczeń do zrobienia w ramach studiów podyplomowych pielęgniarskich. Zgodziłam się, ale nie miałam pojęcia, że na własne życzenie będę siedziała i uzupełniała osiemdziesiąt cztery strony skserowanej książki...