Jak miło jest siedzieć sobie na sofie w kuchni, w ciepełku i ciszy, z kubkiem gorącej herbaty czekać na jej ostygnięcie, gdy na dworze wiatr hula i co rusz jak nie pada deszcz, to styropianowe kulki śniegowe.
Podczas gdy ja byłam u dentysty (chciałam jeszcze przed leczeniem zrobić przegląd zębów), Mąż pojechał po zamówiony blender i zawiózł go mamie. Pod okiem Dyrektora Wykonawczego rodzicielka samodzielnie zrobiła swój pierwszy koktajl.
Głos Rozsądku udał się do pracy, a ja wsiadłam do autobusu, którym jechała mama i razem poszłyśmy do ubezpieczyciela w sprawie odszkodowania za złamaną rękę. Specjalnie czekałyśmy, aby obsłużył nas ten sam miły człowiek, który pomagał nam po śmierci Taty.
"Jeszcze nigdy w życiu nie widziałem takiej obszernej dokumentacji" - stwierdził ów pan. No cóż - mój perfekcjonizm, zorganizowanie i poukładanie bardzo się w takich sytuacjach przydaje. Seryjne zdjęcia oka rodzicielki oraz ręki z dwoma rodzajami gipsu, wydruki z każdej wizyty u lekarza w POZ oraz od okulisty, chirurga i ortopedy, cała dokumentacja z SOR-u, karta medycznych czynności ratunkowych plus faktury i zaświadczenia z odbytej rehabilitacji - było tego naprawdę dużo.
Teraz tylko czekamy na decyzję firmy ubezpieczeniowej odnośnie wysokości odszkodowania. Byłoby dobrze, gdyby zwróciły się koszty, jakie mama poniosła, czyli w sumie około tysiąca złotych.
Potem poszłyśmy na obiad do jadłodajni, gdzie skonsumowałyśmy pieczeń z cielęciny z kopytkami, surówką i kompotem. Później przyjechałyśmy do mnie na kawę.
Blender, dentysta, ubezpieczyciel - nieźle jak na jeden dzień.