Ależ to był genialny pomysł z tym wczorajszym wieczornym spacerem! Mąż zaproponował hot doga na stacji benzynowej, ale akurat nie miałam na niego za bardzo ochoty. Poszliśmy więc na lody. Zdążyliśmy tuż przed zamknięciem i akurat trafiliśmy na smak kawowy, którego jeszcze tam nie jedliśmy.
A że obok była pizzeria, no to wpadłam na pomysł, że zamówimy pizzę i weźmiemy ją na wynos. Jako że czekaliśmy chwilę w pustym lokalu (ludzie woleli stoliki na zewnątrz), a na kanapie leżały cztery cekinowe poduszki, zajęliśmy ręce układaniem serc, które zostawiliśmy tam po nas na pamiątkę.
Po raz pierwszy w życiu jadłam kawałek pizzy na ulicy, prosto z pudełka. Tak pachniała, że nie dałam rady się jej oprzeć. Ser ciągnął mi się po brodzie, śmiałam się do rozpuku, usiłując się przy tym nie poparzyć i miałam z tego taką radość, że gdyby zobaczył mnie wtedy Czarodziej, byłby dumny.
Rano obudziłam się i poczułam chłód. To dopiero dziwne uczucie po tak długim czasie upałów. Aż założyłam skarpetki, bo było mi zimno w stopy.
Mąż pojechał z mamą do psychiatry. Rodzicielka zadowolona, dostała receptę na lek przeciwdepresyjny i zarazem nasenny. Pani doktor pytała o mnie i moje zdrowie, a na mamie wywarła bardzo dobre wrażenie. Uff... Może wreszcie te tabletki coś pomogą.
Dyrektor Wykonawczy, w ramach swojego imieninowego prezentu, dostał już ode mnie gofrownicę i kubek zmieniający kolory, a dzisiaj po pracy odbierze jeszcze zamówiony w sieci młynek do kawy, o którym marzył. No to teraz potrzebna tylko kawa ziarnista i codziennie będzie mógł się delektować świeżo zmielonym czarnym napojem prosto z nowego kubka.
I jak tu nie lubić poniedziałku?