Nie do przecenienia jest dla mnie spokój, cisza i poczucie bezpieczeństwa, jakie panuje w tym mieszkaniu. Niezmiennie doceniam i jestem niesamowicie wdzięczna za to, że mogę tu odpoczywać, nabierać sił i zdrowieć. Bez lęku, bez stresu, bez napięcia.
Wczoraj miałam gościa - żonę Czarodzieja, którą już kiedyś w przelocie poznałam. Teraz miałyśmy okazję porozmawiać sobie trochę. Było śmiesznie i wesoło, ale też całkiem poważnie.
Dzisiaj odważyłam się na samotną wyprawę do galerii. Brzmi dziwnie, ale jak sił nie starcza, okazuje się, że i sześć tysięcy kroków jest wyzwaniem. Za to satysfakcja z samodzielnie zakupionych T-shirtów, letnich spodni, plecaka, kubków do mycia zębów i czekolad - bezcenna.
Dałam radę, lecz wróciłam zmęczona. Po drodze zjadłam pożywny obiad, a w lodówce czekał schłodzony arbuz. No i nawet trochę się potem zdrzemnęłam na sofie w pokoju.
Jutro - świadomie i na własne życzenie - zostaję w kawalerce. Nie chcę się zbytnio i niepotrzebnie forsować przed sobotnim rajdem.