Ponoć na ranie zaczyna tworzyć się włóknik. Po nim powinna pojawić się ziarnina. Z ostrożności na razie się nie cieszę. Miejsce po usunięciu portu obejrzane przez doktorka, przepłukane, posmarowane maścią i zaklejone plastrem. Z anestezjologiem jestem umówiona na kolejny opatrunek w piątek. Wtedy też mam dostać jakiś spray ze srebrem, który będę używać w domu.
Jutro Armagedon Day - jak go nazwałam dawno temu. Najpierw EKG, potem przedoperacyjna wizyta u internisty, endokrynologa, anestezjologa i chirurga. Ten ostatni - przy okazji - obejrzy moją ranę i zmieni opatrunek. Dzisiaj udało mi się odebrać wyniki badań krwi i moczu, więc chociaż to będę mieć z głowy.
Do każdego z lekarzy masa ludzi, jako że proces konsultacji przedoperacyjnych jest identyczny. Obowiązkowo internista oraz anestezjolog. W zależności od schorzeń pacjenta dochodzą do tego jeszcze specjaliści, jak kardiolog, endokrynolog oraz inni. No i ten najważniejszy doktor, czyli chirurg operator. I to wszystko w jeden dzień - nie wiedzieć czemu - jakby nie można było codziennie mieć tylko jedną wizytę.
Mąż, w związku z powyższym, ma jutro urlop i jedzie na onkologię razem ze mną. Będzie pełnił funkcję stacza kolejkowego pod gabinetem chirurga, gdyż tam jest najwięcej osób. Lekarz przyjmuje raz w tygodniu i zawsze ma około 90-100 pacjentek. Istny horror.
Zaraz zabieram się za wypełnienie przedoperacyjnej ankiety anestezjologicznej, bo oczywiście nie chciało mi się tego zrobić wcześniej, ale nie jest długa, ani skomplikowana, więc roztrzaskam ją w kilka minut.
Nastawiłam się na bite kilka godzin czekania, więc psychicznie jestem przygotowana. Rano zaopatrzę się w kanapki i coś do picia. We dwoje z Dyrektorem Wykonawczym damy radę.