Pobudka jak na chemię, czyli zaraz po piątej rano. Tuż po siódmej byliśmy na onkologii. Mąż poszedł zająć kolejkę pod gabinetem chirurga, czyli ostatnim ogniwem w dzisiejszym łańcuchu, a ja udałam się na EKG.
Dyrektor Wykonawczy był siódmy, ja - szósta. Po badaniu czekałam ponad dwie godziny na pojawienie się internisty oraz anestezjologa. Zaliczyłam obie wizyty, a później poszłam do konsoli endokrynologicznej, by po kilku minutach znaleźć się pod gabinetem specjalisty.
Do Męża dołączyłam tuż przed dwunastą, lecz do gabinetu chirurga weszłam dopiero około 13:30. Jako że cała trójka doktorów nie znalazła przeciwwskazań do zabiegu, "mój" operator wydrukował skierowanie do szpitala na 25. listopada. Przy okazji obejrzał ranę po usunięciu portu.
Z onkologii wyszliśmy z Dyrektorem Wykonawczym około czternastej i - w nagrodę - wybraliśmy się na wspólny obiad. Teraz siedzimy w kawalerce, pijemy herbatę i niebawem pójdziemy spać, bo duchota panująca na korytarzach oraz nadmiar emocji trochę nas przytłoczyły.
Może dlatego, że wczoraj pracowałam nad swoim nastawieniem psychicznym, dziś we dwoje daliśmy radę. I to jest najważniejsze.