W myśl tego, co już kiedyś uświadomiła mi pani psychoonkolog (że leczenie jest teraz moją pracą - i to ciężką), byłam dzisiaj w robocie. I to był chyba mój najkrótszy pobyt w historii.
W kolejce do gabinetu EKG czekały przede mną tylko dwie osoby, więc poszło sprawnie. Co prawda dwa niezależne ciśnieniomierze pokazały jakieś zawrotne dane (190/90 i 170/90), ale nie dałam im wiary, bo mój rekord (jednorazowy - i to dlatego, że prawie biegłam po schodach - wynosi 140/90).
Z wynikiem EKG i powyższymi pomiarami udałam się pod drzwi pani kardiolog. A tam nikogo chętnego. Zapukałam, lekarka otworzyła, zapraszając mnie do środka. Serce sprawne - Herceptyna nie daje mu rady (i dobrze), frakcja wyrzutowa w normie, co wykazało echo. A ciśnienie 120/80 - warto się więc nie przejmować cyferkami.
Wyniku badania histopatologicznego guza wciąż nie ma - nie tylko w wersji papierowej, ale nawet nie wyświetla się jeszcze w systemie. Trochę zaczęłam się już niepokoić, poprosiłam więc o pomoc kolegę radioterapeutę, który obiecał jutro spytać o ten najważniejszy opis.
Na korytarzu spotkałam trzy onkologiczne znajome - tak to już jest - im dłużej się leczę, tym więcej mam koleżanek. Staram się jednak nie kontynuować tych znajomości poza budynkiem. Raz, że sparzyłam się na relacji z onko siostrą. Dwa, że wolę otaczać się ludźmi zdrowymi, żeby nie międlić w kółko tych samych rakowych tematów.
A tak z innej beczki - jestem poruszona zachowaniem pewnej osoby, po której absolutnie bym się nie spodziewała takiej wrażliwości, pomocy i wsparcia, jakie mi okazała. Pozory mylą - i to niesamowicie...