Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

środa, 11 grudnia 2019

2924. Tak biedni

Poniedziałek był dniem dobrych wiadomości. No może poza jedną, ale choć od niej się zaczęło, napiszę o tym na końcu.

Mój serdeczny kolega i zarazem przyszły radioterapeuta zadzwonił do mnie z informacją o wyniku badania histopatologicznego guza. A że wolę mieć wszystko czarno na białym, poprosiłam go o przesłanie stosownego zdjęcia na dowód.

W międzyczasie udałam się do spowiedzi. W konfesjonale byłam chyba najkrócej spośród tych, którzy spowiadali się przede mną. Pokutę dostałam w temacie zdarzenia porannego, a brat o niczym nie wiedział, więc znowu zadziałało przeznaczenie.

Po wyjściu z kościoła poszłam do zegarmistrza. Ulubiony zegarek stanął po ponad czterech latach pracy na tej samej baterii, więc wzięłam go (plus zegarek Taty), żeby pokazać je zegarmistrzowi.

Zajrzałam do restauracji, w której z Mężem chcemy zamówić sushi na Sylwestra. Papierowego menu nie mieli, ale jest szansa, że się jeszcze pojawi.

Po drodze podziwiałam diabelski młyn, który - jako główna atrakcja - zagościł u nas z okazji zbliżających się świąt.

Siedząc na krzesełku u zegarmistrza odczytywałam dokładny opis badania histopatologicznego, który chwilę wcześniej dostałam od kolegi.

W zegarku Taty pani wymieniła baterię, natomiast mój ukochany srebrny Lorus uległ uszkodzeniu. Jutro (o ile zdążę), a jak nie, to pojutrze dowiem się czy jest szansa na jego naprawę.

Zajrzałam do ulubionego lumpeksu (nie, nie żeby coś wyszperać), ale żeby odwiedzić jego właścicielkę, z którą zdążyłam się przez kilka lat buszowania w ciuchach zżyć na tyle, że jesteśmy w kontakcie. Przysiadłam na chwilę, opowiedziałam co u mnie, spytałam co u niej, a na koniec złożyłyśmy sobie świąteczne życzenia.

Wsiadłam potem w autobus i pojechałam przystanek dalej, żeby odebrać zamówione w sieci produkty z apteki.

W domu zajrzałam do telefonu, a tam nieodebrane połączenie od kolegi z licealnej klasy i wiadomość od niego - że dzwonił, bo był pod blokiem, chciał mnie odwiedzić z prezentem od anonimowego Mikołaja, który chce mnie wesprzeć w kosztach leczenia. A że mnie nie było, ze swojego konta przelał na moje ów prezent.

Uruchomiłam laptop, a w poczcie czekał na mnie mail od ubezpieczyciela - z prośbą o przesłanie zdjęcia dowodu osobistego celem wypłaty świadczenia z tytułu pobytu w szpitalu oraz operacji chirurgicznej. Zrobiłam fotki, wysłałam i niebawem otrzymałam obie decyzje - pozytywne.

Wiedziałam, że wynik badania histopatologicznego jest w systemie, więc niewiele się zastanawiając wysłałam SMS do swojego chirurga z pytaniem czy w związku z powyższym jest szansa na konsylium w najbliższy czwartek, czyli jutro. Odpisał, że tak.

Później, nie za bardzo wiedząc, czy mam się cieszyć, czy martwić, wymieniłam kilka wiadomości z kolegą radioterapeutą i dopiero wtedy zdecydowałam się napisać wczorajszy, raczej oszczędny w słowach, post.

Wieczorem skontaktowałam się ze znajomą, która od początku grudnia jest kierownikiem kadr w przychodni, w której byłam z CV w marcu - prosto po mammografii i USG. Tam, gdzie dostałam pracę, ale diagnoza pokrzyżowała moje plany. Jeżeli ona tam zostanie, a ja się wyleczę, istnieje spore prawdopodobieństwo, że będzie o mnie pamiętać. Ale będzie to na pewno nie wcześniej niż w listopadzie 2020 roku.

Na koniec dnia na konto dotarł przelew od kolegi, który pośredniczył w przekazaniu prezentu od anonimowego Mikołaja.

Teraz nadszedł czas na tę jedną mniej fajną wiadomość. Otóż dwa tygodnie temu, tuż przed moim wyjściem ze szpitala, kiedy Mąż wstawił pranie, po pewnym czasie na ekranie pojawił się błąd. Od tamtej pory resetowaliśmy pralkę i jakoś działało, ale przecież nie można tak w nieskończoność.

Wczoraj przyszedł wezwany przez nas fachowiec i po dokładnych oględzinach zaproponował wymianę grzałki, która zawiniła. Koszt - sto pięćdziesiąt złotych. Zdecydowaliśmy się zapłacić, ale w międzyczasie (jako że to nie nasze mieszkanie i nie nasz sprzęt) wysłałam SMS do właścicielki.

I tu się zaczęło. Niezbyt przyjemna rozmowa, podczas której dowiedziałam się, że to przesada, że ona nam tych pieniędzy nie odda, bo jej pralka nie jest potrzebna i że zamiast naprawiać, mogliśmy sobie kupić nową (kilkanaście miesięcy wcześniej sama dała nam ten kilkunastoletni zużyty sprzęt, bo kupiła nówkę sztukę, a nie chciała wyrzucić starego grzmota twierdząc, że jej się przyda). Ponadto nasłuchałam się jakie to ona ma problemy finansowe i ile pieniędzy jest w plecy - naprawa jednego samochodu, drugiego, jedna praca, druga praca, zagraniczny wyjazd.

Żeby było śmieszniej, nie liczyłam, że odda nam choćby grosz i nie po to wysłałam jej tamten SMS. Zrobiłam to tylko i wyłącznie dlatego, że to nie moje mieszkanie i nie moje rzeczy, więc ani nie mam prawa niczego bez jej zgody wyrzucać, ani na to miejsce kupować czegoś innego. Poinformowałam ją jedynie o fakcie naprawy i tyle.

Było mi tak po ludzku przykro, że zmienia zdanie, gdyż kilkanaście miesięcy temu, kiedy "obdarowała" nas starym rupieciem, a my chcieliśmy nabyć nową pralkę, nie pozwoliła na to, a teraz mówi coś zupełnie innego.

Dyrektor Wykonawczy nie zarabia kroci, ja żyję z najniższego świadczenia rehabilitacyjnego i zasiłku pielęgnacyjnego. Wynajmujemy mieszkanie, za które co miesiąc właścicielce wpada do kieszeni 600 złotych i płacimy prawie 300 złotych czynszu, który musiałaby sama pokryć. I mimo to stać nas na zapłacenie fachowcowi 150 złotych.

Ona od kilku lat ma męża za granicą, który zarabia krocie. Ma tam mieszkanie i samochód. Sama pracuje w dwóch miejscach. Ma dwa mieszkania i dwa samochody. Kilka razy do roku całą rodziną latają w różne rejony samolotem. I jej nie stać na zapłacenie 150 złotych.

Usiadłam sobie potem i pomyślałam - jaka ty jesteś biedna, naprawdę biedna...


Jak widać - po innych wydarzeniach wczorajszego dnia - nam w ciągu kilku godzin zwróciły się pieniądze wydane na naprawę, a nawet nie tyle zwróciły, co rozmnożyły. Dzisiaj doszły do tego jeszcze dwa przelewy od ubezpieczyciela.