Przymusowe siedzenie w domu i brak jakiejkolwiek codziennej rutyny skutkuje całkowitym rozleniwieniem. Śpię ile chcę, kąpię się kiedy chcę, chodzę w dresie albo legginsach, malować się nie maluję, a czesać za bardzo nie mam co. W miarę regularnie wstawiam za to pranie, zażywam leki oraz jem posiłki, a emocje zajadam czekoladowymi słodyczami.
Dobrze, że jest telefon i że chociaż w ten sposób mogę podtrzymywać kontakty towarzyskie ze znajomymi. Rozgrywam też partyjki scrabble z Mamą, która strasznie przeżywa swoje przegrane, ale przecież nie będę się podkładać - jak gramy, to uczciwie.
Maluch na dobre się zadomowił. Jest szczęśliwy, bo zawsze ktoś jest w mieszkaniu. Fruwa po całym pokoju, wchodzi w każdy zakamarek i chyba nie ma już miejsca, w którym by nie był. Złości się kiedy zamykam mu klatkę - najchętniej sam decydowałby jak długo będzie latać.
Zamówiłam dziś w sklepie internetowym po cztery maseczki wielokrotnego użytku - dla siebie i dla Męża. Były chyba (?) w normalnej cenie (6,20 i 7,20) z opcją dostawy do paczkomatu. Czas oczekiwania - ponoć pięć dni, więc powinny dotrzeć po świętach.
Te, które dostałam od najlepszej koleżanki z klasy nie wystarczą - wszak trzeba je prać po każdym wyjściu.