Jeden dzień podobny do drugiego. Spanie, śniadanie, leki, toaleta, pranie, obiad, leki, scrabble z Mamą, kolacja, leki, powrót Męża z pracy. W międzyczasie rozmowa telefoniczna (albo kilka - to chyba jedyna różnica).
Tym razem dwie dobre wiadomości - najlepsza koleżanka z licealnej klasy dostała wreszcie wynik biopsji, w którym niczego złego nie stwierdzono. Czekała na niego miesiąc, ale warto było, gdyż lepiej być nie mogło - szczególnie że dziś są jej urodziny.
Znajomą poznaną podczas chemioterapii wypisali przed południem do domu. Bez jajników, za to z bólem ramion po laparoskopii i dziesięcioma zastrzykami do codziennych iniekcji w brzuch. W przyszły czwartek znowu melduje się w szpitalu - tym razem na mastektomię z rekonstrukcją drugiej piersi.
A ja - dla odmiany - jutro jadę na onkologię - na pobranie krwi przed piątkową Herceptyną i przed operacją, a także ze skierowaniem na RTG klatki piersiowej przed zaplanowanym na 7. maja zabiegiem. Nie przypuszczałabym, że aż tak bardzo będę się cieszyć na myśl o wyjściu z domu.