Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

poniedziałek, 4 maja 2020

3061. Niewidzialna bitwa

Przed dziewiątą rano miałam teleporadę z psychiatrą, który wystawił mi receptę na cztery opakowania cudownie uspokajającej mnie wenlafaksyny.

Trzynasta Herceptyna zaliczona, ale co się naczekałam, to moje - na onkologii byłam około 10:30, a do gabinetu chemika weszłam dopiero o 12:40. Poniedziałki zawsze są najgorsze pod względem ilości pacjentów, a w związku z tym, że 1. maja był wolny od pracy, teraz wszystkie zastrzyki będę mieć właśnie w poniedziałki. Na szczęście jest ich jeszcze tylko pięć, a ja nie pojawię się już na chemioterapii wcześniej niż po dwunastej.

Doktor wypisał receptę na trzy opakowania Tamoxifenu. Dał mi również skierowanie na badanie USG piersi, które mam wykonać pod koniec roku. Opowiedziałam mu o dobroczynnym działaniu wenlafaksyny - nie dość, że czuję się po niej fantastycznie, to jeszcze nie mam uderzeń gorąca.

W drodze powrotnej do domu wstąpiłam jeszcze do pracowni krawieckiej mamy swojej znajomej, u której zamówiłam dziesięć maseczek wielokrotnego użytku. Większość z tych, które dostałam wcześniej od koleżanki z licealnej klasy - zaledwie po kilku praniach - nadaje się bowiem do wyrzucenia.

To było moje pierwsze wyjście z domu na tak długo (nie było mnie prawie pięć godzin). Psiak dosłownie wariował z radości jak mnie zobaczył - skakał, biegał dookoła mnie, merdał tą swoją resztką ogonka i uśmiechał się pięknymi białymi ząbkami. Warto było wyjść, żeby tego doświadczyć.