Kiedy odebrałam dziś telefon od najlepszej koleżanki z klasy, która przyjedzie po nas w czwartek o ósmej rano, zdałam sobie sprawę, że to naprawdę się dzieje. Aczkolwiek dopóki nie będę siedzieć w jej samochodzie, dopóty się jeszcze nie cieszę.
Póki co wreszcie uporałam się z zaległym praniem, bo do bębna wrzuciłam wreszcie wiosenne kurtki, które po wyschnięciu schowałam do szafy w przedpokoju, mając nadzieję, że nie będziemy musieli z nich korzystać wcześniej niż za kilka miesięcy.
Mąż ma od jutra (aż do poniedziałku włącznie) urlop, więc pomoże mi w przygotowaniach do wyjazdu - wyjmie walizkę, zrobi zakupy dla Mamy i dla nas na drogę oraz odkurzy mieszkanie.
Mnie czeka wycieczka na onkologię - mam kilka zleceń na kilkanaście kontrolnych badań krwi. Po powrocie zajmę się tym, w czym jestem mistrzynią, czyli pakowaniem. Tym razem nie tylko nas dwojga, ale także i Psiaka, bo również dla niego potrzebnych będzie kilka rzeczy.