Podczas naszego pobytu w Szklarskiej Porębie miałam wrażenie, że koronawirus nie istnieje. Całe tłumy turystów, kolejki (bez zachowania odpowiedniej odległości), wszędzie ludzie bez maseczek.
W poniedziałek byłam na onkologii (piętnaste podanie Herceptyny). Tam też COVID-19 zdaje się być nieobecny. Celowo zrobiłam zdjęcie do rejestracji w poradni chemioterapii. Tam, gdzie nie powinien nikt stać, znajdowały się trzy, cztery, a nawet pięć osób.
Podobnie rzecz się ma z krzesłami. Na co drugim z nich naklejona jest taśma oraz kartka z napisem "zachowaj odstęp". Mało kto tego przestrzega - ludzie, jak gdyby zagrożenia nie było, siadają obok siebie.
W autobusach identyczna sytuacja. Co trzeci, a nawet co drugi pasażer jeździ bez maseczki - pomimo odtwarzanych komunikatów przypominających o obowiązku zasłaniania nosa i ust.
W sklepach i na onkologii także spora część klientów i pacjentów wcale nie nosi maseczek.
Zastanawiam się kto jest odpowiedzialny i od kogo można domagać się egzekwowania przestrzegania zakrywania nosa i ust - od policji, straży miejskiej, kierowcy autobusu, pracownika sklepu, ochroniarza?
Dzisiaj miałam konsultację kardiologiczną. Na poprzedniej wizycie pani doktor zleciła mi regularne mierzenie ciśnienia. Po przejrzeniu wyników (przeważnie oscylujących w granicach 140/100) jednoznacznie stwierdziła, że mam nadciśnienie tętnicze. Do tego jeszcze niewydolność serca. Dostałam receptę na tabletki Lisiprol - codziennie po jednej rano. Jeśli przez trzy tygodnie od chwili rozpoczęcia zażywania leku wartości będą przekraczać 135/85, mam umówić się na kolejną konsultację.
Przynajmniej teraz wiem dlaczego tak się męczę przy chodzeniu pod górę i nie mam siły wejść na czwarte piętro bez zadyszki. Dopiero po roku leczenia widać jego rozłożone w czasie skutki uboczne.
Kiedyś już pisałam o maseczkach w kontekście choroby onkologicznej. Teraz dochodzą jeszcze choroby współistniejące. Nie chciałabym zostać zarażona przez czyjeś nieodpowiedzialne zachowanie, ale wciąż nie mam pomysłu co z tym fantem zrobić.