Od marca ubiegłego roku nie chodzimy z Mężem do kościoła - uczestniczymy we Mszy Świętej tylko i wyłącznie dzięki transmisjom internetowym. Co za tym idzie - nie spowiadamy się, nie przyjmujemy Komunii Świętej.
Bardzo brakuje mi osobistego uczestnictwa, tęsknię za wyznaniem grzechów i za rozgrzeszeniem, ale najbardziej za możliwością przyjęcia Pana Jezusa.
Moja wiara w Boga się nie zmieniła - powiedziałabym nawet, że - paradoksalnie - jest teraz jeszcze mocniejsza i głębsza. Nie byłabym jednak szczera sama ze sobą gdybym stwierdziła, że nie zmieniło się moje podejście do kościoła jako instytucji. Zmieniło się i to bardzo.
Pandemia wywróciła nasze życie do góry nogami - w każdym jego aspekcie. W swojej naiwności i łatwowierności liczyłam na to, że dla kościoła i księży najważniejsi będą ludzie - ich zdrowie i życie, a nie pieniądze zbierane na tacę.
Długo dojrzewałam do tego, żeby przyznać, iż jestem wkurzona na kościół i na księży za nieprzestrzeganie obostrzeń; za piętnowanie wiernych, którzy przyjmują Komunię na rękę, a nie do ust.
Dzisiaj Wielkanoc - najważniejsze święta dla każdego katolika. Wierzę w Zmartwychwstanie, wierzę w Boga, ale nie mam już zaufania do kościoła.