Dobrze, że mam pracę, bo życie towarzyskie w dobie pandemii praktycznie nie istnieje - oczywiście mam na myśli normalne spotkania z ludźmi twarzą w twarz - na przykład na kawie, a tak chociaż w robocie mam kontakt z drugim człowiekiem.
Kontrolne USG jamy brzusznej nie wykazało żadnych nieprawidłowości. W przyszłym tygodniu pierwsza od ponad dwóch lat (czyli od diagnozy) mammografia.
Jutrzejszą wizytę u dietetyczki przełożyłam na maj (nie wiem jak się będę czuć), bo przedwczoraj strułam się czerwoną papryką na tyle dosadnie, że miałam prawie 38 stopni gorączki i wczoraj wzięłam urlop na żądanie, bo nie byłam w stanie zwlec się z łóżka. Zresztą i tak żołnierze z WOT nie wpuściliby mnie do budynku.
Dzisiaj zwolniłam się do domu godzinę wcześniej - pozostałości po papryce nie dawały spokoju - mimo ich porannego zwymiotowania. Zanim wyszłam, doktorzy z poradni stwierdzili, że dla bezpieczeństwa trzeba mnie wymazać w kierunku COVID.
Przed chwilą dostałam SMS, że wynik jest już dostępny na Internetowym Koncie Pacjenta - na szczęście ujemny, więc dolegliwości gastryczne w tym przypadku nie były nową mutacją wirusa. Wszystkiemu winna tylko i wyłącznie papryka.
Mama w ubiegłym tygodniu miała drugą dawkę szczepionki i praktycznie żadnych skutków ubocznych - nie licząc chwilowego zmęczenia - i to wcale nie jest powiedziane, że akurat iniekcja była tego powodem.
COVID zbiera swoje żniwo i zatacza coraz szersze kręgi - zmarł wujek koleżanki z pokoju, teść jednej z rejestratorek, brak cioteczny kolegi Męża z pracy, a drugi jego kolega od tygodnia jest w szpitalu tymczasowym pod tlenem.
Byłabym znacznie spokojniejsza gdyby i Dyrektor Wykonawczy był już zaszczepiony, ale termin ma wyznaczony na 14. maja.