Wczoraj na dobranoc kaloryfery przemówiły płynącym z nich ciepłem, a rano spokojnie (i bez obaw o własne zdrowie) mogłam wziąć prysznic przed wyjściem z domu.
Wspólnie ustaliliśmy z Mężem, że wynajmujemy kawalerkę do końca maja (świadomie chcemy poczekać do operacji usunięcia jajników), a potem wprowadzamy się do "mojego" mieszkania. Będziemy we troje pod jednym dachem.
Trzy pokoje, większy metraż i nieporównywalnie mniejsze opłaty - obecnie Mama płaci 500 złotych czynszu, my - 900 złotych (600 - wynajem plus 300 - czynsz). Po przeprowadzce będziemy dzielić pięćset złotych na trzy osoby.
Szukam plusów i tego, co łączy. Wreszcie będę mogła spać na własnej sofie i prać we własnej pralce, a jak się coś zepsuje, inwestować pieniądze w swoje lokum. No i będę mieć wszystkie rzeczy w jednym miejscu.
Dzięki tej zmianie jest szansa, że w czerwcu spełni się moje ogromne marzenie, ale opowiem o nim jak przyjdzie pora.
Jeszcze tylko poinformujemy właścicielkę kawalerki o naszej decyzji - jak w końcu znajdzie czas, żeby do nas przyjść, bo umowę mamy podpisaną tylko do 5. lutego.