Zanim opiszę wrażenia z pobytu w Sobieszewie, chcę podzielić się czymś o wiele ważniejszym, czyli tym, co było zaraz po nim, a mianowicie stanem zdrowia Psiaka.
W ubiegły czwartek byliśmy w domu przed godziną dwudziestą drugą, a w piątek o dziewiątej rano siedzieliśmy w samochodzie najukochańszej koleżanki z licealnej klasy, która zawiozła nas pod samą przychodnię.
W tamten czwartek, jeszcze przed naszym powrotem, Mama otworzyła drzwi żonie mojego radioterapeuty i ich synowi, którzy przyjechali ze specjalną klatką dla Rudzielca.
Miziak, niczego nieświadomy, na dwóch łapach domagał się głasków, nie zdając sobie zupełnie sprawy, że przez najbliższe osiem tygodni będzie musiał być pilnowany na każdym kroku.
Około piętnastej ponownie zawitaliśmy w poczekalni. Po kilku chwilach weszliśmy do gabinetu, a pani przyniosła nam Psiaka, który strasznie skamlał. Aż mnie serce ścisnęło, ale doktor powiedział, że mamy go traktować normalnie, a nie litować się. To mnie skutecznie otrzeźwiło.
W trakcie robienia RTG okazało się, że zwichnięcie było jednak drugiego, a nie trzeciego stopnia, ale i tak zabieg artrotomii okazał się jedynym rozwiązaniem na przyszłość.
Dostaliśmy kartę wizyty, płytkę ze zdjęciami oraz tabletki przeciwbólowe. Plus wskazówki co, jak, kiedy, gdzie i dlaczego mamy robić. Przede wszystkim ograniczenie ruchu pod każdą postacią. Zdjęcie szwów i kołnierza - dwanaście dni po operacji. Wizyta kontrolna pooperacyjna - za cztery i za osiem tygodni po zabiegu.
Rudzielec jest mądrym i dzielnym pieskiem, który z pokorą i spokojem podchodzi do stanu, w jakim się znalazł. Zaraz po włożeniu go do klatki próbował co prawda skamleć i otwierać pyszczkiem drzwiczki, ale nie reagowaliśmy i przestał.
Teraz bez problemu zostaje zamknięty. Wyjmujemy go na jedzenie, picie, mizianie i spacery. Te ostatnie tylko z nazwy, bo Dyrektor Wykonawczy znosi Dreptusia ze schodów, stawia na trawie i czeka na jedynkę i dwójkę. Potem bierze Łachudrę na ręce i wraca do domu.
Już w piątek wieczorem Psiak wystawiał brzuch do miziania i obdarowywał nas swoimi uśmiechami. Wodę pije jak małe dziecko - z łyżeczki. Noce przesypia grzecznie w klatce, która stoi tuż przy sofie, na której śpię ja.
A zaledwie kilka dni temu Miziak leżał sobie na plaży - o czym w następnej notce.