Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

poniedziałek, 23 stycznia 2012

231. Rodzinna fotografia


Mąż ma trzech braci - dwóch starszych (żonaci, dzieciaci) i jednego młodszego (kawaler). Wszyscy mieszkają na stałe w Anglii i są zmotoryzowani (niektórzy nawet podwójnie). Rodzice zostali sami na wsi, oddalonej od naszego miasta o 90 km. Mają dwa samochody - codzienny i tzw. kościółkowy. My poruszamy się wszędzie środkami komunikacji miejskiej, które na rodzinną wieś Drugiej Połówki nie dojeżdżają. Nie kursują też tam busy. Pozostaje łapanie okazji, a i tak do samej wsi od głównej drogi trzeba kilkaset metrów przejść piechotą. Tyle tytułem wstępu.

Mąż miał osiemnaście lat, jak sąsiedzi wrobili Go w bycie chrzestnym. Rodzice Mu kazali się zgodzić, bo przecież ponoć "nie wypada odmówić". Był wtedy grzecznym "syńciem", więc posłusznie wykonał polecenie. Chrześniaka na oczy nie widział przez kilka lat. Do czasu jak dowiedział się o jego komunii. Mieszkaliśmy wtedy w Anglii. Pewnego dnia zadzwonił ojciec, jeszcze wtedy nie Męża, z informacją o ww. uroczystości, która miała się odbyć za dwa tygodnie. Nie rodzice dziecka z zaproszeniem, tylko tatuś ojca chrzestnego. Urlop w pracy, rezerwacja biletów na samolot oraz spore wydatki z tym związane, to nie jest taka prosta sprawa do załatwienia w kilka dni - szczególnie w przypadku naszego planowanego powrotu do kraju, który miał mieć miejsce dwa tygodnie później niż komunia chrześniaka. Koniec końców, Mąż nie był obecny na uroczystości. Poprosił swojego ojca o kupienie ładnie wydanego Pisma Świętego oraz okolicznościowej kartki dla chłopca. Powiedział, że po przyjeździe do Polski sam skontaktuje się z chrześniakiem i go odwiedzi. Tak się stało. Byliśmy tam oboje. Dziecka w domu nie było, gdyż razem z rodzicami bawił się na poprawinach. W domu została tylko nastoletnia siostra, od której dowiedzieliśmy się jak bardzo mały jest wdzięczny za rower, który chrzestny wysłał mu samolotem. No i wydało się - ojciec Męża zlekceważył jego prośbę. Biblii nie kupił, ale - bez konsultacji z kimkolwiek - sprezentował dziecku rower, bo przecież "nie wypada i co ludzie powiedzą?". Dyrektor Wykonawczy się wkurzył i stwierdził, że skoro tatuś zrobił samowolkę, to niech ponosi jej koszty. Za rower pieniędzy mu nie zwrócił. Sprawa przycichła i rozeszła się po kościach.

Niecały rok później odbył się nasz ślub kościelny, na którym nie pojawił się żaden z trzech braci Męża. Za to rodzina ze wsi stawiła się prawie w komplecie. Matka z ojcem przekazali nam dwie koperty z życzeniami od dwóch braci. Trzeci nas całkowicie zlekceważył, co wcale mnie nie zdziwiło.

Kilka dni po moim poronieniu, zadzwonił do Męża najstarszy brat, proponując Mu bycie ojcem chrzestnym jego drugiego dziecka. Byliśmy w żałobie po naszym, więc - ze zrozumiałych względów - Dyrektor Wykonawczy wyjaśnił w czym rzecz i grzecznie odmówił.

Na początku tego miesiąca przyszedł sms od tego samego brata z Anglii - z informacją o śmierci i pogrzebie stryja Męża. Nie matka, nie ojciec, lecz brat oddalony o prawie dwa tysiące kilometrów przysyła wiadomość. Dziś otrzymaliśmy kolejny sms - tą samą drogą. Zmarła babcia Dyrektora Wykonawczego.

Rozmawiałam z Mężem wielokrotnie na temat układów panujących w jego rodzinie. Chrzty, śluby i pogrzeby są jedynymi pretekstami do spotkań prawie całej familii, która jest niesłychanie liczna. Rodzeństwo ze strony matki i ojca plus ich dzieci oraz wnuki to ponad sześćdziesiąt osób. Dobrze pamiętam, bo do tej pory mam listę gości, którą sporządzaliśmy jeszcze przed ślubem. Istne drzewo genealogiczne z wieloma gałęziami, na których pełno jest znaków zapytania.

Mówią, że z "rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach". Ani Mąż, ani ja takowych fotografii nie posiadamy i szczerze mówiąc, jakoś specjalnie taki stan rzeczy nie spędza nam snu z powiek.