Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

wtorek, 24 stycznia 2012

232. Nerwica


Chyba wszyscy wiedzą jak wygląda obieg wody w przyrodzie. Powierzchnia mórz i oceanów, na skutek ciepła słonecznego, paruje. Duża wilgotność powietrza powoduje skraplanie pary wodnej, z której tworzą się chmury, przemieszczające się pod wpływem wiatru nad lądy i morza. Kropelki pary łączą się w większe krople i spadają na ziemię jako deszcz, śnieg lub grad. Ziemia absorbuje wodę i gromadzi ją w postaci wód gruntowych, które wydostają się na powierzchnię, tworząc źródła. Z nich powstają strumyki, wpadające do rzek, które - z kolei - wpadają do morza lub oceanu. I tak bez końca.

Posłużyłam się tym opisem nie bez powodu. W dużej mierze przypomina mi on bowiem człowieka i zachodzące w nim procesy. Nasze układy funkcjonują jak dobrze skonstruowane linie produkcyjne, gdzie każdy ich element zna swoje miejsce w szeregu. To mechanizmy rządzące przebiegiem czynności życiowych naszych organizmów. Tyle z fizjologicznego punktu widzenia.

A co z psychiką? Nie widać jej, nie pulsuje, nie oddycha, nie rusza się, nie wydala, nie je, nie współżyje, itp., itd. Jednak jest, istnieje i - czasem w najmniej spodziewanym momencie - wychodzi jak niechciany kurz spod szafy. Kiedy człowiek nie daje sobie rady ze swoimi nagromadzonymi emocjami i długotrwałym stresem, psychika - podstępem - używa ciała, żeby zamanifestować swoją obecność.

Robiłam dziś porządki w segregatorach, bo zbieram różne wycinki i je tam wkładam. Natknęłam się na małą kartkę w kratkę, wyrwaną z notesu, a na niej drobnym maczkiem zapisane przeze mnie objawy. Z tym niewielkim arkusikiem papieru wybrałam się kilka lat temu do psychiatry - przygotowana do lekarskiego wywiadu.

Czerwienienie się i blednięcie, pocenie, biegunki i zaparcia, bóle i zawroty głowy, problemy ze snem, swędzenie skóry, kaszel, osłabienie, zmęczenie, duszności, bóle serca - kołatanie i kłucie, nerwowość, rozdrażnienie, agresja, brak koncentracji, uczucie pustki w głowie, apatia, wyobcowanie, napady lęku, depresja oraz myśli samobójcze. To cała zawartość tamtej kartki.

Tak się wtedy czułam. Przez kilkanaście tygodni odwiedzałam wielu lekarzy, robiono mi masę różnych badań, które były w porządku. W końcu ktoś zasugerował wizytę u psychiatry. Poszłam, bo chciałam wyzdrowieć. Nie musiałam wiedzieć co mi jest. Nie chodziło mi o nazwę. Potrzebowałam fachowej pomocy, żeby pozbyć się wszystkich, nękających mnie, objawów.

Diagnoza była konkretna - nerwica - jedno krótkie słowo, a tyle w sobie niosło bólu fizycznego i psychicznego. Dostałam leki przeciwdepresyjne i przeciwlękowe. Brałam Prozac i inne medykamenty. Ściśle pod kontrolą lekarską, przy równoczesnej terapii psychologicznej. Trafiłam na dobrego specjalistę - w ramach NFZ, bezpłatnie.

Moja walka z ujarzmieniem nerwicy trwała prawie dwa lata, w trakcie których upadałam i wstawałam, przyjmowałam leki i je odstawiałam, by ponownie musieć je zażywać. Chyba (boję się mieć pewność) mogę powiedzieć, że wygrałam. Od grudnia 2006 żyję bez prochów.