Odpalam rano laptop. Wpisuję hasło. Czekam aż się uruchomi system. Ekran czarny. Trwa to podejrzanie długo. Zniecierpliwiona hibernuję sprzęt. Za chwilę go "odmrażam". Procesor osiąga temperatury krytyczne. Wiatraki pracują na pełnych obrotach. W końcu pojawia się strona startowa. Wywalił się antywirus. Mąż zajął się naprawianiem szkód przeze mnie poczynionych. Jak zwykle - cierpliwy i spokojny, za to ja cała w nerwach.
Jak laptop padnie, a może to nastąpić w każdej chwili (mamy go już ponad 4,5 roku), pozostaje jeszcze starszy komputer stacjonarny (lat 5,5). Dzisiaj miałam szczęście, ale zachowałam się jak klasyczna blondynka z dowcipów. Wstyd mi straszliwie.