Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

wtorek, 31 stycznia 2012

246. O studniówce - rocznicowo


Dokładnie ćwierć wieku temu byłam na swojej studniówce. Wzięłam dziś do ręki zdjęcie klasowe z tej imprezy - to jedyna fotka, jaką mam. Wynajęty fotograf robił ją wszystkim klasom w tym samym miejscu - na korytarzu szkolnym. Po kolei - bez różnicy. Inne to były czasy. Nikt spośród moich kolegów i koleżanek nie miał własnego aparatu fotograficznego, ba - telefon stacjonarny w domach też był rzadkością. Moim rodzicom założono go dopiero po mojej maturze. Ale wracając do samej studniówki...

Już wtedy byłam wysoka i od tamtej pory nie urosłam. Miałam problem z kim pójść. Chłopaka nie miałam, byłam grzeczną i posłuszną dziewczyną, która po lekcjach zbaczała jedynie do księgarni, a potem wracała do domu, zamykała się w pokoju, odrabiała lekcje i czytała książki. Nuda, żadnych imprez, picia, palenia, ganiania za chłopakami. Koleżanka mojej matki miała znajomą, a tamta z kolei następną koleżankę, której syn był starszy i wyższy ode mnie. Do naszego spotkania doszło w mieszkaniu tamtej koleżanki, oprócz niej była tam jeszcze moja matka i jej koleżanka. Niewiele pamiętam, poza tym, że podałam chłopakowi swój adres, a on za kilka dni odwiedził mnie w domu, żebyśmy się lepiej poznali. Nawet nie wiem jak miał na imię. Dobrze za to utkwiło mi w pamięci kilka zdań, jakie wypowiedział, kiedy wszedł do mojego pokoju: "Po co Ci tyle książek? Ty to wszystko przeczytałaś? Ja mam tylko podręczniki szkolne i to mi wystarcza". Wiedziałam już, że z tej mąki chleba nie będzie, ale z braku laku musiałam z kimś iść na studniówkę, więc stwierdziłam, że rozmawiać nie za bardzo będziemy mieli o czym, ale przynajmniej poloneza z kimś zatańczę.

Sukienkę miałam szytą przez zaprzyjaźnioną krawcową - z granatowego aksamitu (babcia go dla mnie zdobyła spod lady) - z długim rękawem w kimono, za kolano i ze stójką przy szyi. Taka była moda wtedy, więc się nie dziwcie. Popatrzyłam dziś na to zdjęcie klasowe i wszystkie wyglądałyśmy podobnie - czarne lub granatowe spódnice i białe bluzki albo ciemne i zabudowane sukienki. Żadnych dekoltów, mini, rozcięć, szpilek, fryzur i makijaży, czy malowanych paznokci. Omiotłam sobie tylko twarz pudrem matki, żeby się nie świecić, rzęsy pociągnęłam jej tuszem i tyle. Buty i rajstopy również były spod lady - czekały (podobnie jak aksamit) kilka miesięcy na swój wielki dzień.

Do szkoły, bo tam odbywały się wtedy studniówki, każdy szedł na piechotę (jak blisko mieszkał), albo jechał autobusem (jak mieszkał dalej). Taksówka to był zbytek, z którego skorzystaliśmy rano, po zakończonej imprezie - z powodu wczesnej pory i braku komunikacji miejskiej. Hol, na którym ustawione były stoły, salę gimnastyczną oraz aulę dekorowaliśmy sami. Pomysł był nasz, wykonanie również. Nikt nam nie pomagał, a każda klasa miała swój "teren", za który była od początku do końca odpowiedzialna. Wycinaliśmy więc drzewa z papieru, malowaliśmy je farbami, przyczepialiśmy do ścian i okien. Do dziś pamiętam, jak stojąc na szafie i przypinając szpilkami srebrne gwiazdki z folii aluminiowej do pomalowanych na granatowo arkuszy papieru, które służyły za nocne niebo, pobrudziłam sobie moje nowe spodnie zieloną farbą, pochodzącą z liści drzew na kartonie przypiętym do owej szafy.

Nie było żadnego cateringu, jedzenie i picie przygotowywały panie kucharki oraz nasi rodzice, którzy jednocześnie pilnowali porządku i dbali o nasze żołądki. Nie widziałam nikogo, kto by pił jakikolwiek alkohol, kto by palił papierosy, czy trawę. Zabawa była świetna i trwała do białego rana, a wszystkie przygotowania dekoracji oraz nauka poloneza bardzo nas zjednoczyły. Przed wejściem do szkoły wszyscy byli sprawdzani, co mają w torbach i reklamówkach.

Wiem, że jestem dinozaurem i może należałoby mnie zamknąć w muzeum jako relikt minionej epoki, ale uwierzcie mi, że jestem czasem przerażona jak czytam artykuły o obecnych studniówkach - o kreacjach dla dziewcząt, makijażystkach, fryzjerkach, limuzynach, hotelach, kosztach od pary, itp., itd. Z wierzchu wygląda to pięknie, ale co się dzieje po kilku godzinach samej imprezy? Jakie wspomnienia mają z niej uczniowie? Alkohol, narkotyki, seks - na pewno nie wszędzie, ale na wielu takich imprezach są obecne. Skąd to wiem? Z relacji naocznych świadków, niestety. Chyba jednak wrócę do tego muzeum.