Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

wtorek, 7 lutego 2012

258. Nic na siłę


Ból jest zjawiskiem fizycznym, psychicznym, zmysłowym i emocjonalnym. Ból jest nieprzyjemny, ale potrzebny, gdyż ostrzega nas przed chorobą. Ból przewlekły, czyli pochodzący z wnętrza naszego organizmu, jest bólem niepożądanym i szkodliwym. Często towarzyszyć może mu bezsenność, lęki oraz depresja. Do walki z nim nie wystarczy sama medycyna, konieczna jest także pomoc psychiczna osobie cierpiącej.

Wydawać by się mogło, że w dobie ogromnego naukowego postępu wiedzy i umiejętności lekarzy, każdy człowiek (wyłączając masochistów) powinien chcieć się jak najszybciej pozbyć bólu - bez względu na to jakiego jest on rodzaju, czy pochodzenia; bez względu na to, czy dotyczy on ciała, czy duszy. Czy aby na pewno tak jest? Pokuszę się o pewien podział na grupy o wspólnych cechach, celowo pomijając pacjenta idealnego.

1. Uparty jak osioł 
Kategorycznie odmawia jakiejkolwiek formy pomocy. Dobrowolnie nigdy nie chodzi do lekarza, nie przyjmuje żadnych leków - nawet tych bez recepty. Na wszelkie prośby, groźby i naciski ze strony bliskich, czy znajomych, mające skłonić go do wizyty u specjalisty, reaguje agresją lub bagatelizuje problem. Często doprowadza się do stanu, w którym odzyskanie dawnej sprawności, czy zahamowanie procesu postępującej choroby, jest już niemożliwe. Straci słuch, nie będzie mógł chodzić, ale pozostanie wierny swojemu uporowi. Niejednokrotnie za to sam roznosi zarazki i rozsiewa je wśród innych ludzi.

2. Zosia Samosia
Jest wszystkowiedząca i wszechstronna. Bacznie śledzi nowinki medyczne. Czego jeszcze nie wie, bez niczyjej pomocy znajdzie w przepastnych zasobach wiedzy wujka Google lub wyczyta z ulotek farmaceutyków należących do koleżanki. Jest częstym bywalcem aptek, kupującym nowe medykamenty i testującym je na sobie. Jeśli pójdzie do lekarza to tylko po to, by powiedzieć mu na co jest chora i żądać wypisania konkretnego leku, który ją uzdrowi, a którego nazwę już sama sobie znalazła. Biada specjaliście, który nie przyzna jej racji - progu jego gabinetu więcej już nie przestąpi.

3. Nawiedzony hipochondryk
Z każdą, najmniejszą nawet dolegliwością, biegnie natychmiast do lekarza. Robi przysłowiowe "z igły widły". Widzi swoje zdrowie tylko i wyłącznie w czarnym kolorze - od razu wymyśla najgorszy scenariusz. Nieusatysfakcjonowany diagnozą medyka, odwiedza kolejne gabinety, szukając w nich potwierdzenia swoich obaw, przeczuć i lęków. Innych pacjentów, siedzących razem z nim w poczekalni, męczy szczegółowymi wynurzeniami na temat swoich chorób.

4. Wieczna cierpiętnica
Znosi swój ból bez słowa skargi. Często jej najbliżsi nawet nie wiedzą, że ma jakieś problemy, bo potrafi się świetnie maskować i udawać, że wszystko jest w porządku. Tymczasem jej stan się tylko pogłębia. Nie lubi lekarzy i im nie ufa, więc do nich nie pójdzie. Cierpi w milczeniu, a wszelkie próby ewentualnej pomocy oferowanej przez znajomych odrzuca, zamykając się całkowicie na ludzi, karząc ich podświadomie za bycie nierozumianą. Izoluje się na długie tygodnie, czy nawet miesiące od całego świata.

5. Bluszcz
Jego ofiarami najczęściej padają osoby, które pierwsze wyciągają do niego pomocną dłoń, starając się pokazać mu wyjścia, których on sam nie widzi. Stoi bowiem w miejscu, narzekając na obecną sytuację, ale nie robi też nic konkretnego, by ją zmienić. Narzeka dla samego narzekania, marudzi dla samego marudzenia. Nie potrafi się niczym cieszyć. Wszędzie widzi tylko piętrzące się problemy. Zdarza się, że stosuje szantaż emocjonalny. Oplata swoją ofiarę, próbując wyssać z niej wszystkie życiodajne soki, aż ta podda się całkowicie jego woli. Jeśli uda się jej uciec, bluszcz będzie miał dodatkowy powód do użalania się nad sobą.
                   
Pamiętam siebie sprzed kilku lat, kiedy byłam jeszcze na początku drogi terapeutycznej. Często słyszałam wtedy od innych, że za bardzo chcę ludziom pomagać, że zachowuję się jak Matka Teresa i że takim podejściem tak naprawdę wyrządzam krzywdę wszystkim dookoła. Sobie - bo za tą chęcią niesienia pomocy kryją się moje niezaspokojone potrzeby, które w tej relacji podświadomie realizuję. Innym ludziom - bo pozwalam im przekraczać granice, za które nie powinnam ich wpuszczać po to, by nauczyli się sami ponosić odpowiedzialność za swoje czyny.

Stopniowo zaczęłam zmieniać swoje zachowanie, co nie zostało niezauważone - niekoniecznie na plus. Słyszałam bowiem zarzuty, że jestem egoistką. Ile osób, tyle opinii - jak zawsze. Doszłam do takiego miejsca w swoim życiu, w którym śmiało mówię, że mogę komuś pomóc, ale nie kosztem siebie i swojego zdrowia - zarówno fizycznego, jak i psychicznego. Wiem jedno i tego się trzymam - nic na siłę.