Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

poniedziałek, 13 lutego 2012

267. Obuwniczy koszmar weekendowy


Przeważnie moje milczenie można interpretować na dwa sposoby - albo jestem czymś zajęta, albo coś mi dolega. Od sobotniego poranka znajduję się w fazie drugiej. Zaczęło się od naszej nieszczęsnej małżeńskiej wyprawy do galerii handlowej celem kupienia butów Dyrektorowi Wykonawczemu oraz cotygodniowych zakupów w supermarkecie. Wybraliśmy się tam rano, żeby szybko wejść, kupić i wyjść, unikając dzikich tłumów - przynajmniej taki miałam plan, ale - jak się okazało - spalił on na panewce. Po jękach, mękach, kwękaniach, stękaniach, wzdychaniach i wahaniach, wreszcie zapłaciliśmy za obuwie. 

Co przeszłam, to moje. Jak żyję, nie widziałam takiego marudy. Już kiedyś o tym nawet pisałam (post nr 14). Powtórzę raz jeszcze - nie znoszę chodzić ze swoją Drugą Połówką na Jego zakupy. To ja jestem kobietą, to ja powinnam być upierdliwa, wybrzydzać, przymierzać i spędzać całe kwadranse w sklepie, a jest odwrotnie (post nr 191). Moje kupowanie polega na szybkim wejściu, zeskanowaniu konkretnego obiektu, sprawdzeniu czy pasuje, zapłaceniu i wyjściu - całość zamyka się maksymalnie w dziesięciu minutach. Nie mam cierpliwości do Męża w tej konkretnej kwestii, więc prawie udało się nam pokłócić jeszcze w sklepie. Mnie oczywiście rozbolała głowa - z nerwów, z duchoty, z gorąca, od głośnej muzyki dobiegającej z okolicznych butików i supermarketu oraz od nadmiernego zagęszczenia czynnikiem ludzkim na metrze kwadratowym powierzchni.

Głowa boli mnie nawet teraz, z przerwami - pomimo kilkunastu wypitych już od tamtego czasu Aspiryn (w tym miesiącu pobiłam rekord), które działają i przestają. Nie lubię jak coś mi dolega, bo taki stan mnie ogranicza, a jako że jestem jednostką niezmiernie ceniącą wolność i niezależność, ciężko mi funkcjonować w pewnych limitach i ramkach. Organicznie jednak nie znoszę użalać się nad sobą, więc niniejszym zamknę temat migrenowy, bo wałkowanie tej przypadłości na nic się zda.

Wrócę zatem do kwestii tytułowej... W oparciu o tę nieszczęsną scenkę sytuacyjną w sklepie obuwniczym, odbyłam z Mężem dość ciekawą dysputę na temat wyglądu i ubioru, ale chyba nie dam rady opisać jej w tym momencie, więc odezwę się dopiero jak, wypite przed chwilą tabletki, zaczną działać. W tak zwanym międzyczasie bólowym podzielę się potem wnioskami i przemyśleniami, nakreślając wcześniej pewien rys historyczny za pomocą mojej ulubionej preambuły, której szczerze nie znosi Dyrektor Wykonawczy.