Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

środa, 14 marca 2012

311. Co dwie głowy to nie jedna?


Mąż wstał o 4:25 rano. Pojechał do przychodni, żeby zarejestrować mnie do mojego stałego ginekologa. To, co się działo w kolejce i jak potrafią się zachowywać ludzie, to już oddzielny temat. Może Dyrektor Wykonawczy napisze o tym post na swoim blogu - jak znajdzie chwilę czasu, no i chęci oczywiście. Wracając do Męża - był pierwszy. Miał szczęście - dzisiejszy limit przyjęć wynosił dwie osoby. Pozostało mi tylko czekać do piętnastej, bo od tej godziny doktor zaczynał swoją pracę.

W międzyczasie - o 7:30 zadzwoniliśmy do innej przychodni w ramach NFZ, do pana, który według jednej rejestratorki miał tam pracować, a według innej - wręcz przeciwnie. Okazało się, że jednak przyjmuje i mogę przyjechać na 10:10. W gabinecie byłam może z pięć minut. Lekarz mnie jedynie zbadał, ale nie przeprowadził żadnego wywiadu. Nie pytał o zażywane leki, o alergie na medykamenty. Wypisał mi tylko receptę na tabletki antykoncepcyjne, które kazał zażywać przez miesiąc. Twierdził, że w ten sposób chce sprawdzić, czy jest to ból czynnościowy jajnika. Przed końcem opakowania kazał się pokazać do kontroli.

Po pierwsze - jestem uczulona na pigułki hormonalne i plastry - nie mogę ich stosować, bo objawia się to straszliwą alergią i odczynem zapalnym na twarzy. Kilka lat temu przez prawie rok nie mogłam się z niej wyleczyć. Nie wiem też po co mam eksperymentować ze sztucznymi hormonami. Po drugie - przy niedoczynności tarczycy i Hashimoto zaleca się konsultację z endokrynologiem w kwestii zażywania tabletek. Po trzecie - nie jestem w stanie zaufać komuś, kto nawet nie chciał słuchać o objawach, jakie mam od pewnego czasu i nie był na tyle kompetentny, żeby zaproponować USG.

Po czternastej pojechałam zatem do mojego stałego ginekologa, który zjawił się trzy kwadranse po czasie i przyjął przede mną pięć znajomych osób, które na niego czekały - bez jakichkolwiek numerków z rejestracji. W poczekalni siedziało nas osiem - wszystkie osoby, jakie miały być dzisiaj planowo przyjęte. Do gabinetu weszłam po czterdziestu minutach od momentu przyjścia lekarza do pracy.

Wysłuchał mnie cierpliwie, a potem zbadał. Nie wie co to może być, więc trzeba sprawdzać po kolei. Dostałam skierowanie na podstawowe badania krwi i moczu oraz na USG. Od razu mogłam wyznaczyć sobie jego termin. Na kiedy? Za miesiąc! A jajnik jak bolał, tak boli.

Ledwo dojechałam do domu. Głowa mi pęka, bo pojawiła się migrena - pewnie z nerwów tym razem. Poszłam na chwilę do Sąsiadki, podzieliłam się swoją historią, a ona zadzwoniła do swojej koleżanki, od której dostałam kontakt do ponoć bardzo dobrej pani doktor. Nie mam przekonania do kobiet ginekologów, gdyż wiążą się z nimi nieprzyjemne wspomnienia. Te, z którymi miałam do czynienia, były niedelikatne, obcesowe i niemiłe. Mężczyźni są delikatniejsi przy badaniu, bo robią to z wyczuciem. Wiem, że generalizuję, ale opieram się tylko na swoich doświadczeniach.

Koniec końców umówiłam się z tamtą lekarką na jutro wieczorem - niestety prywatnie, ale na szczęście w kwocie 100 złotych mieści się i wizyta, i USG, które będę miała zrobione od razu - bez czekania.

Miałam nadzieję, że dzisiejszy wpis będzie ostatnim z serii "służba zdrowia oczami Karioki", ale się na to - jak widać - jeszcze nie zanosi.