Ależ cudnie na dworze... Wczoraj - po raz pierwszy w tym sezonie - wyjęłam lżejszą kurtkę. Założyłam ją i dzisiaj, lecz i tak były chwile, kiedy niosłam ją na ręce - tak ciepło było. Mąż rano poszedł do apteki i kupił mi plastry rozgrzewające i przeciwbólowe, potem mi je przykleił. Miałam więc dodatkowe dwa grzejniki na plecach.
Ludzie masowo wylegli na spacer. Pełno ich było wszędzie - na ulicach, w parku, w lodziarniach. Poubierani bardzo różnie - od kurtek i płaszczy, przez bluzy, swetry i marynarki po T-shirty i krótkie spodenki. W słońcu jest ponad dwadzieścia stopni. Rowerzyści wyciągnęli swoje dwa kółka.
Siedzieliśmy razem z Dyrektorem Wykonawczym na ławce, obserwowaliśmy innych i cieszyliśmy się słońcem, ale przede wszystkim sobą. W drodze powrotnej do domu weszliśmy do naszej ulubionej cukierni na urodzinowe latte Męża.
Zjedliśmy obiad, a za chwilę znowu wyruszamy na dwór, bo szkoda w tak piękną pogodę zostawać w czterech ścianach. W rozpiętej kurtce, cienkim szaliczku i z rozwianym włosem idę na spotkanie wiosny.