Mąż mi kiedyś powiedział, że jak będę tak dużo pisać, to mi się wkrótce tematy wyczerpią. Akurat. Dobre sobie. Gdzie nie spojrzeć, tam pomysł na kolejny post. Od wczoraj w głowie mam już ze trzy. Nie wspomnę nawet o tych hasłach, które zapisałam w notesie kilka miesięcy temu, bo w pewnym wieku pamięć ma się dobrą, lecz krótką.
Mam taki czerwony "kapownik". Jego żywot rozpoczął się z chwilą wyjazdu do Gdańska we wrześniu. Od tamtego czasu jest pod ręką i coś tam codziennie skrobnę - słowo, frazę lub całe zdania - moje, ale również i cudze.
Życie samo podaje na tacy różności. Nieraz tylko czekam na wenę - nie wszystko i nie w każdym momencie da się wystukać na klawiaturze. A niejednokrotnie leń dopada także kwestię pisania, choć rzadko tak bywa, ale jednak...
Potrzebuję spokoju w sobie - wtedy jest łatwiej. Jak coś mnie gnębi - zarówno psychicznie, jak i fizycznie, uciekam do swojej jaskini - prawie całkiem jak stereotypowy facet. Wychodzę z niej wtedy, kiedy uznam, że jestem gotowa.
Ostatnie dni były pełne lekarzy, wizyt, badań. Cały ten proces jeszcze trochę potrwa. Męczy mnie takie czekanie. Denerwuję się, a stres nie pomaga w niczym. Imam się więc innych zajęć, żeby nie tylko ręce miały co robić.