Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

czwartek, 22 marca 2012

328. Listy na pożółkłym papierze


Zajęłam się dziś czymś, co leżało zepchnięte w głąb pawlacza, zapakowane do dwóch tekturowych pudełek w 1995 roku. Prawie trzy lata wspomnień zamknięte przed światem i przede mną. Tak na wszelki wypadek - żeby nie kusiło, żeby nie bolało.

Historia pewnej znajomości, która rozpoczęła się drogą korespondencyjną w zaklejonych kopertach, na drobnym maczkiem zapisanym papierze i ozdobnych papeteriach. Historia, która mogłaby posłużyć za scenariusz filmowy - jak zresztą kilka innych z mojego życia.

Czuję się teraz tak, jakbym własnymi rękoma przerzuciła tonę węgla - nie dość, że mam bąble na palcach i bolą mnie ręce, to jestem także zmęczona emocjonalnie.

Zbierałam się w sobie już od jakiegoś czasu, ale w końcu dzisiaj odważyłam się otworzyć puszkę Pandory. Wyciągałam pożółkłe arkusze papieru z kopert, nie czytając ich wcale. Nie chciałam tego robić. Nie chciałam wracać do przeszłości.

Podarłam kilkaset listów i kartek. Tyle się ich nazbierało przez tamten czas. Nareszcie. Żałowałam tylko jednego - że nie mam w domu pieca, gdzie mogłabym to wszystko wrzucić i spalić. W ogniu jest coś magicznego - szczególnie jak się na niego patrzy.

Jest mi lżej, bo wiem, że zrobiłam coś, co tak naprawdę chciałam zrobić już dawno, ale nie byłam w stanie. Czułam ciężar tych wspomnień, a nie miałam na tyle siły, odwagi i przekonania, żeby się od niego uwolnić. Do teraz.