Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

czwartek, 29 marca 2012

340. Sąsiedzkie czytanie w myślach


Wczorajszy dzionek rozpoczęliśmy z Mężem bardzo wcześnie rano. Pojechaliśmy się wyspowiadać do naszego ulubionego Księdza, a potem rozdzieliliśmy się - Dyrektor Wykonawczy udał się zabrać nasze ślubne prezenty od ludzi, u których je przechowywaliśmy na strychu przez prawie trzy lata, a ja w tym czasie poszłam zrobić codzienne zakupy żywnościowe.

Stoję na przystanku, czekając na autobus kiedy dzwoni do mnie Sąsiadka z pytaniem czy już wstaliśmy (niezłe żarty - było po dziewiątej) i czy możemy przyjść do niej na śniadanie (dodam, że byłam głodna jak wilk). Szybko wyjaśniłam jej w czym rzecz, gdzie jestem ja, a gdzie Mąż, ale ona była nieugięta i stwierdziła, żebym wstąpiła do niej jak już uporam się zakupami, a Dyrektor Wykonawczy dołączy do nas kiedy przyjedzie z pudełkami pełnymi szkła i ceramiki.

Trochę mi zeszło, bo wszędzie kolejki, ale byłam już prawie pod blokiem jak zadzwonił Mąż z pytaniem gdzie jestem, bo on czeka pod drzwiami mieszkania (nie miał klucza, a moi rodzice też gdzieś wybyli). Jemu poszło sprawniej, niż mnie, ale co się dziwić - pomógł mu dobry znajomy z samochodem.

Zostawiliśmy nasze "skarby" w pokoju, po czym zapukaliśmy do Sąsiadki, która była sama w domu. Rzadkie to doświadczenie, ale tak się akurat złożyło, że obie jej córeczki były w szkole, a ona sama chciała wreszcie spotkać się z nami obojgiem i chwilę porozmawiać. Posiedzieliśmy zatem z pół godzinki, podziękowaliśmy pięknie za drugie śniadanie i wróciliśmy do siebie.

Po południu byłam umówiona ze swoją znajomą. Ledwo weszłam do domu, matka dała mi kolorową palmę wielkanocną z bibuły mówiąc, że jakiś czas temu do drzwi zapukała Młodsza Sąsiadeczka właśnie z tym prezentem dla mnie i zaproszeniem do nich. Zdjęłam kurtkę i buty, założyłam kapcie, zeszłam te dziewięć schodów, które nas dzielą i zadzwoniłam do drzwi.

Dziewczynki już na mnie czekały. Podziękowałam za piękną palmę, ucałowałam szkraby oraz ich mamę. Młodsza wzięła mnie za rękę, zaprowadziła do pokoju i od razu spytała co mi podać do picia. Razem ze Starszą bawiły się bowiem w restaurację. Było więc menu oraz identyfikator z imieniem przypięty do bluzeczki Młodszej, która pełniła rolę kelnerki.

Tak sobie siedziałam i nagle mnie olśniło, że może Sąsiadka potrzebuje jakieś szkliwo oraz ceramikę. Na stole stała cukierniczka. Wydawała mi się jakaś znajoma. U mnie od pomysłu do realizacji droga krótka, więc poprosiłam Starszą, żeby ze mną poszła, to potrzyma mi drzwi. Zerwały się obie. Za chwilę dwa pudełka były już w kuchni Sąsiadki, która z niedowierzaniem kręciła głową.

Cukiernica na stole była identyczna jak cały komplet do kawy, który przyniosłam. Okazało się, że Sąsiedzi mieli taki sam zestaw, tylko część im się wytłukła. Teraz mają więc zapasowe sztuki filiżanek, talerzyków, imbryk, dzbanuszek na mleko oraz wspomnianą już cukiernicę. W drugim pudle były dwa rodzaje kieliszków - do białego oraz czerwonego wina, jak również szklaneczki. Sąsiadka stwierdziła, że chyba czytałam jej w myślach, bo miała właśnie dzisiaj kupić podobny komplet.

Telepatia, czy nie, ale najważniejsze, że czasami można porozumieć się z innymi bez zbędnych słów. I pomóc jeden drugiemu.