Głupota ludzka nie zna granic, a moja w szczególności jeśli chodzi o kwestie związane z tak zwanym zbieractwem. Sukcesywnie i powoli, aczkolwiek konsekwentnie robię bowiem porządki - w końcu wiosna jest, a pokój nie z gumy.
Tylko ja mogłam wpaść na genialny pomysł przywożenia z Anglii dwóch dużych szklanych słoików wypełnionych piaskiem znad Morza Północnego, które w końcu Mąż wyniósł na śmietnik razem z kilkoma pudełkami tamtejszych muszli. Dzisiaj dorzucam jeszcze na ten stosik gruby, książkowy rozkład jazdy autobusów w mieście, w którym mieszkaliśmy.
Zrobiłam już za to "prawie" porządek wśród wszystkich płyt i płytek, gdyż do przejrzenia zostały mi jeszcze "tylko" cztery pokaźne zasuwane segregatory. Powkładałam też zdjęcia do albumów, bo było sporo takich całkiem luzem i samopas leżących.
Najgorsze są papierzyska wszelakie, bo każde oddzielnie trzeba obejrzeć, żeby w ferworze sprzątania nie pozbyć się czegoś, czego pod żadnym pozorem wyrzucać nie należy. One wciąż czekają na swoją kolej.
Jest dobrze, bo zaczynam dostrzegać prześwity - zarówno na półkach, jak i w pawlaczach, a to obiecujący znak, którego obecność jeszcze bardziej motywuje mnie do działania. Na dzisiaj zakończyłam działalność twórczą, ale jutro ponownie zakasuję rękawy.