Ostatnio zauważyłam, że chyba z wiekiem zmienia mi się smak. To, co kiedyś byłoby dla mnie całkowicie niejadalne albo nie do wypicia, teraz jest pyszne.
Pamiętam swoje pionierskie doświadczenie z zieloną oraz czerwoną herbatą. Ta pierwsza przypominała mi zalane wodą pety, a ta druga - błoto. Pijam teraz obie i bardzo je sobie chwalę. O ich dobroczynnym wpływie na organizm nie zapominając.
Będąc dzieckiem, nie do przejścia były dla mnie śledzie, które jako osoba dorosła polubiłam i jadam od czasu do czasu. Nie przepadałam też za grzybami - szczególnie marynowanymi, bez których obecnie nie wyobrażam sobie świąt.
Jest jednak coś, czego nigdy nie lubiłam, nie lubię i na raczej nie polubię w przyszłości. Niby nic, takie małe, zielone - koperek. Paskudztwo jakich mało. Nie ruszę, nie dotknę, nie zjem. Żadne tam młode ziemniaczki nim posypane mnie nie przekonują. Natkę pietruszki i szczypiorek mogę pochłaniać, ale koperkowi dziękuję - jestem na nie!