Nie dalej jak wczoraj przeczytałam w sieci artykuł na temat rewolucyjnych zmian w zawieraniu małżeństw katolickich. Głównym powodem jest lawinowo wzrastająca liczba wniosków o unieważnienie małżeństwa kierowana do Sądów Biskupich. Ponoć rocznie wpływa ich około dziesięciu tysięcy. Nasz kraj pobił w tej dziedzinie światowy rekord, wyprzedzając Włochy oraz Brazylię.
Poczytałam o proponowanych zmianach, ale nie im chcę się przyjrzeć z bliska. Od samego pomysłu do jego realizacji droga bywa długa i kręta, dlatego dopóki nic nie jest pewne, nie ma sensu gdybać. Bardziej interesuje mnie człowiek i jego motywacja jeśli chodzi o przystąpienie do sakramentu małżeństwa.
Dzisiaj zadzwoniła do mnie moja znajoma z pytaniem co ma zrobić. Jej najlepsza przyjaciółka została zmuszona przez swoją matkę do ślubu konkordatowego, który ma się odbyć za miesiąc. Przyszła panna młoda jest bowiem w piątym miesiącu ciąży, a ponieważ ma lat trzydzieści i mieszka na wsi, a jej matka boi się opinii publicznej, bo "co ludzie powiedzą?", więc wymyśliła, że wyda córkę za mąż za ojca dziecka. Pan młody jest nieodpowiedzialnym alkoholikiem, dla którego procenty są najważniejszym priorytetem życiowym, ale jego przyszłej teściowej ta wiedza nie przeszkadza w realizacji planów.
Opisany przeze mnie przypadek jest jednym z wielu, które mogą zaowocować wnioskiem o unieważnienie małżeństwa złożonym w Sądzie Biskupim. Jak wytłumaczyć postępowanie matki, która zmusza córkę do ślubu konkordatowego? Co ma na swoją obronę ciężarna kobieta, która kłamie przy spisywaniu protokołu przedślubnego, że decyduje się na małżeństwo z własnej i nieprzymuszonej woli? Co zrobić z wiedzą o uzależnieniu przyszłego męża?
Powyższe trzy pytania wystarczą i gdyby ksiądz, który przeprowadza taką rozmowę był mądry, sumienny i dociekliwy, nie zezwoliłby owej parze na przystąpienie do sakramentu małżeństwa. Jak jest w praktyce? Znam osobiście ludzi, którzy w kilka dni załatwili sobie wszystkie kościelne formalności - wystarczyło zapłacić i nie trzeba było uczęszczać na nauki przedmałżeńskie, czy spotkania w poradni rodzinnej. Nawet bierzmowanie można było kupić, podobnie jak podpis na kartkach od obu przedślubnych spowiedzi. Protokół i zapowiedzi też nie stanowiły żadnego problemu. Młodym to pasowało, księdzu również, więc "wilk syty i owca cała".
Żyjemy w XXI wieku i wydawać by się mogło, że jesteśmy tacy nowocześni, tolerancyjni i otwarci, a wciąż w pewnych miejscach i w pewnych umysłach panuje zacofanie i ciemnota.