Co mogą robić Karioka i Mąż przez cały dzień w domu? Teoretycznie wszystko. A co robią? Siedzą i jedzą. Praktyka czyni mistrza, jak powiadają. Mamy więc oboje złoty medal w delektowaniu się jadłem wszelakim, jakim dysponujemy. Jesteśmy jak dwa bąki, nic tylko się toczyć.
Zaczęło się od tego, że Mąż wstał wcześniej, a że był głodny, więc zrobił musli - dla siebie i dla mnie. Swoje zjadł i czekał aż się obudzę. Kiedy jadłam ja, on był już głodny, więc znowu coś przekąszał, czym narobił mi ochoty i tak zła passa łakomstwa trwa do teraz.
Z rzeczy pożytecznych i zaplanowanych, a odkładanych na potem - udało się nam wybrać około stu fotek, które chcemy wydrukować i wsadzić do albumu. Zdjęcia pochodzą z okresu naszego cywilnego i kościelnego bycia razem, bo ślubne mamy już dawno zrobione. Ile wspomnień do nas wróciło jak przeglądaliśmy płytki - aż łza się w oku kręci. Lubimy fotografować jedzenie, więc oczywiście (wracając do meritum) zaraz byliśmy znowu głodni i kółeczko obżarstwa się toczy nieustannie.
Poza bezdyskusyjnym wymiarem duchowym Wielkanocy, cały ten czas jest cudowny, gdyż w żaden sposób nie da się ani odtworzyć, ani powtórzyć żadnej chwili, jaką spędzam z Mężem. Były spacery, trzymanie się za ręce, przytulanie, pocałunki, wspólne biesiadowanie, ale też rozmowy o życiu oraz oglądanie filmów na DVD. Takie momenty są bezcenne i zawsze czekam na nie, bo wiem, jak są ulotne. Dlatego chwytam je i przechowuję jak bliskie sercu wspomnienia.