Pada, siąpi, kropi - i tak od wczorajszego popołudnia. Czasem przestaje, a potem od nowa. Nic to - lubię deszcz - nie tylko zza szyby, ale czynnie. Przynajmniej z oddychaniem nie mam żadnych problemów. Aż ciepło mi się na sercu robi jak sobie pomyślę, że wszystko się tak pięknie zazieleni.
Taki fajny mam dzień od samego rana. Wreszcie czuję się wyspana - do soboty zasypiałam na siedząco, z otwartymi oczami. Chyba ciśnienie leciało na łeb i na szyję. Od niedzieli jest dobrze. Druga kawa, którą przed chwilą wypiłam, była tylko i wyłącznie dla przyjemności.
Nie zrobiłam sobie grzywki, choć myśl o niej prześladuje mnie jeszcze, ale poczekam do następnej wizyty u mojej fryzjerki, która znając mnie od prawie osiemnastu lat, szczerze odradza to cięcie. Zna się na rzeczy, więc chyba jej zaufam. W ramach rekompensaty podcięła mi "ogon", jak go nazywam. Teraz moje włosy są już prawie równe.
Odebrałam wynik z cytologii, którą robiłam w marcu i wszystko jest w porządku, czyli mam kolejny powód do radości. Ale najbardziej czekam na wieczór i na spotkanie z Trzecią, która w natłoku swoich spraw znalazła czas i dla mnie. Długo to trwało, ale nie widziałyśmy się prawie cztery lata, więc kilka tygodni niczego nie zmieniło. Czuję, że będzie dobrze, bo wczoraj rozmawiałyśmy chwilę przez telefon i po jej tonie głosu oraz uśmiechu mam prawo się cieszyć.