Z perspektywy upływającego czasu łatwiej mi nieraz pisać o czymś, co się zadziało wcześniej. Są bowiem takie chwile, że nie potrafię przelać swoich myśli na klawiaturę tak, jakbym tego chciała. Biała plama albo czarna dziura - tylko one są obecne, a ja gdzieś w nich się rozmywam. Nie widać mnie.
Odzyskałam spokój ducha i jest już dobrze, ale trochę to trwało. Pogubiłam się bowiem w sobie. Idealnie tamten stan odzwierciedla jeden wers piosenki: "a w mojej głowie wojna myśli niespokojnych". Tak właśnie było. Czas - banalnie to zabrzmi, lecz tylko on pomaga w takich momentach. Nic na siłę. Dałam go więc samej sobie.
Czuję się teraz jakbym wróciła z dalekiej podróży. Czegoś się dowiedziałam, coś zobaczyłam, przeżyłam, doświadczyłam, dotknęłam, posmakowałam. Jestem bogatsza o pewną wiedzę. Błogość - teraz mogę już nazwać swój obecny stan. Wreszcie mam odwagę wymówić to słowo.
Wczoraj siedzieliśmy z Mężem w kościele w ostatnim rzędzie, na samym końcu. Zwykle jesteśmy o wiele bliżej ołtarza. Tamta perspektywa - wymuszona późniejszym przyjściem i ilością wiernych - okazała się zbawienna. Dostrzegłam coś, czego nie widziałam wcześniej. Zrozumiałam. Pozbyłam się lęku i wątpliwości. I wróciłam - spokojniejsza.