Wystarczyło wziąć trzy dni urlopu, żeby mieć w sumie aż dziewięć dni wolnego. Chyba tylko u nas w kraju tak się dzieje. Długie, a raczej przedłużone weekendy przypadają kilka razy w roku.
Mąż z wielkim trudem wywalczył wolne na 2 maja, ale i tak musi odpracować tamten dzień w połowie jutro i w połowie w następną sobotę. Mają olbrzymie zlecenie i dopóki nie zostanie ono zrealizowane, harują prawie na trzy zmiany.
Nasz długi weekend przedstawia się więc następująco - 28 - praca, 29 - wolne, 30 - praca, 1-3 - wolne, 4 - praca, 5 - praca, 6 - wolne. Naprzemiennie, w kratkę. Nic to - damy radę.
Najważniejsze, że trzecią rocznicę naszego ślubu spędzimy razem. Mąż zamówił w tej intencji mszę w kościele. Powspominamy sobie, może obejrzymy po raz kolejny zdjęcia oraz DVD. Czas płynie tak szybko, że aż trudno uwierzyć.