Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

czwartek, 3 maja 2012

395. Kto rano wstaje...


...ten późno kładzie się spać, ale ma za to dzień pełen niezapomnianych wrażeń i zaskakujących zwrotów akcji. Bo zaplanować można sobie wszystko, a co z tego wyjdzie, to już całkiem inna kwestia. Mowa o wczoraj oczywiście.

Pobudka o szóstej rano. Po co tak wcześnie? Mąż na ósmą zamówił mszę w naszej intencji. Odprawił ją nie kto inny, jak ulubiony ksiądz, który po jej zakończeniu i osobistym złożeniu życzeń, zaprosił nas na własnoręcznie zaparzoną kawę plus czekoladki (i jak mam się pozbyć tej opony z brzucha, jak wszędzie czyhają na mnie pokusy?)

Zaraz po kościele mieliśmy iść na poranny spacer, ale nagle zaczęło padać, więc wcześniejsze plany wzięły w łeb i pojechaliśmy do domu. Przebraliśmy się, bo przy okazji deszczu, znacznie się też ochłodziło. Mimo wszystko nie chciało nam się siedzieć w czterech ścianach, więc poszliśmy "w miasto".

Spacer, micha pełna pierogów na obiad, następny spacer, ławka na ulubionym skwerku, chwila modlitwy w kościele, lody, jeszcze jeden spacer, ławka w parku, latte w cukierni, znowu spacer... Pogoda płatała figle - pada, nie pada, chłodno, parno. I tak w kółko.

Po zjedzeniu kolacji, przebraliśmy się w stroje wieczorowe (czytaj pidżamy) i włączyliśmy film na DVD. Jedne z pierwszych słów, jakie w nim padły, brzmiały tak: "jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, powiedz mu o swoich planach". Dokładnie w tym momencie zadzwoniła moja komórka. Sąsiadka zaprasza nas na naleśniki. "Posiedzimy sobie pół godzinki i porozmawiamy" - obiecuje. W tle słyszę jej córeczki, które zachęcają nas do odwiedzin. Konsultacja z Mężem, potem szybka zmiana ubrań, kilka schodów w dół i dzwonimy, w dłoniach dzierżąc likier kawowy.

Sąsiadeczki, jak zwykle na wyścigi, otwierają nam drzwi słowami: "cześć ciociu", "cześć wujku". A potem jeszcze: "ciociu i wujku, wszystkiego najlepszego z okazji waszej trzeciej rocznicy". Dwa przekochane słodziaki.

Zapalone świeczki na stole, naleśniki na słodko, herbata z cytryną plus przyniesiona przez nas procentowa zawartość butelki rozlana do kieliszków z lodem. Tak zastaje nas Sąsiad, wracający z pracy. Zamiast obiecywanej przez Sąsiadkę pół godzinki, byliśmy tam ponad dwie godziny.

Są takie miejsca i są tacy ludzie, w których i z którymi czas mija w mgnieniu oka. Nie planowaliśmy, a dostaliśmy. Niestereotypowy był to dzień, ale jakoś wcale mnie to nie dziwi i nie martwi. Ważne, że razem. Ważne, że my.