Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

niedziela, 6 maja 2012

400. Gapa


Głównym bohaterem dnia (i notki) jest Mąż. Nie wiem czy już wspominałam o jego przypadłościach w postaci roztargnienia, bałaganiarstwa oraz dobrej, acz krótkiej pamięci. Ale najpierw - jak to zwykle mam w zwyczaju - preambuła.

Leniwy, niedzielny poranek był nieco dłuższy niż zwykle. Wszystko za sprawą zegara wiszącego na ścianie, który niezmiennie wskazywał za dziesięć ósma. Przebudziłam się raz, spojrzałam na niego i usnęłam. Potem historia się powtórzyła, ale również się nie przejęłam. Za trzecim razem wydało mi się nieco dziwne, że znowu jest ta sama godzina. I wtedy dokładniej przyjrzałam się wskazówkom, które stały w miejscu. Ostatnia angielska bateria dokonała żywota właśnie o 7:50.

Kąpiel, śniadanie, kawa - szybko poszło. Potem spacer. Siedzieliśmy sobie na ławce. Jadłam loda na patyku. Mąż jakiś taki niewyraźny - smutny, zamyślony. Głód mu nie doskwierał, bo zjedliśmy przecież obiad. Myślałam, że z powodu tego, co jem ja, a czego on na razie (dla własnego dobra) musi unikać - wciąż męczy go katar. I wtedy się wydało co go gnębi.

Jego ulubiony pendrive - był i się zmył. Nie ma i nie wiadomo gdzie, kiedy i jak zaginął w akcji. Ładny, czarno-czerwony, 16 GB - prezent od zadowolonego z pracy Męża klienta. Dyrektor Wykonawczy prawie się z tym małym gadżetem nie rozstawał. Wczoraj doświadczył jego braku. I wszczął poszukiwania zakrojone na szeroką skalę. Bezskuteczne.

I tu wracam to punktu wyjścia, czyli do przypadłości Drugiej Połówki. Odkąd go poznałam, nic się nie zmieniło w kwestii bałaganiarskiej roztargnionej niepamięci Męża. Zawsze powtarzam, że zaszyję mu wszystkie kieszenie w kurtkach, bo dwie to o jedną za dużo. Taka sama sytuacja z torbą, z którą chodzi do pracy. Im więcej schowków, tym gorzej. Dyrektor Wykonawczy wsadza swoje szpargały gdzie popadnie - szybko, w ostatniej chwili. Potem grzebie we wszystkich możliwych kieszeniach i szuka w panice, a mnie szlag trafia jak na to patrzę.

Nie byłabym wredną żoną, gdybym nie omieszkała mu wytknąć powyższych codziennych zachowań oraz tego, co już zdążył zgubić. Karta rabatowa do sklepu, banknot dziesięciozłotowy, etui na telefon - tyle wymieniłam "na dzień dobry". Żyję dłużej od niego, a nie pamiętam, żebym kiedykolwiek cokolwiek zgubiła. Tym się różnimy - diametralnie. Zawsze wiem, gdzie co mam i nie szukam niczego jak poparzona, z przerażeniem w oczach, które dostrzegam u Męża.

Byłam zła, a jak jestem zła, to bez kija nie podchodź. A Dyrektor Wykonawczy? Jakby nic się nie stało, a wiem, że pendrive do pracy potrzebny mu jak tlen do oddychania. Nawet koktajl jagodowy, który za mną chodził od tygodnia nie załatwił sprawy. Moje myśli zaprzątało jedno podstawowe pytanie: gdzie on wsadził to ustrojstwo?

Po powrocie do domu przeszukałam kieszenie wiosennej kurtki Męża, którą prałam w zeszłym tygodniu, ale nic w nich nie znalazłam. Spytałam czy dobrze sprawdził zawartość torby. Chciał mi ją dać do rewizji, ale nie mam w zwyczaju grzebać w cudzych rzeczach. Kurtka się nie liczy, bo wisiała w szafie i nie była już używana - zresztą i tak muszę przetrząsać kieszenie wszystkich mężowskich ubrań przed włożeniem do pralki, bo już nieraz wyprałyby się różne dziwne rzeczy przyniesione przez Drugą Połówkę z pracy.

Tak więc Dyrektor Wykonawczy osobiście metodycznie i powoli, prawie z namaszczeniem, wyjmował przy mnie swoje rzeczy z torby. Nagle - Eureka! Pendrive był wśród nich!!!! Fakt, że wpadł trochę głębiej, bo w podszewce zrobiła się dziura, o której istnieniu Mąż dowiedział się w trakcie całego procesu eksploracji zawartości. Trzeba było widzieć jego minę - bezcenna. Ale i tak jest gapa!