Siedzi sobie bloger przed laptopem i pisze posty. Ktoś je czyta, często któryś skomentuje, czasem napisze mail lub nawet kilka. Jeden drugiego zna tylko z sieci. Mogą sobie pisać co chcą - kłamać lub być szczerym. Kiedy taka znajomość przenosi się do świata rzeczywistego, bardzo łatwo o konfrontację, bo już nikogo nie chroni ekran monitora. Masz przed sobą żywego człowieka, patrzysz na niego, rozmawiasz w cztery oczy i już wiesz czy jest wiarygodny.
Kilka dni temu wpadłam na pomysł odwiedzenia jednej z moich czytelniczek, która szybko stała się bliską mi emocjonalnie osobą. To z nią przegadałam rekordowe cztery godziny na Skype, to ona podesłała mi link do "Spotkania". Zdecydowałyśmy się poznać realnie. Nasze spotkanie odbyło się wczoraj.
Mam szczęście do ludzi - od dawna to wiem. Nasz Sąsiad z racji zawodowych zobowiązań bardzo często jeździ samochodem do miasta, gdzie umówiłyśmy się z Bogdą, która nie miała nic przeciwko podaniu jej prawdziwego imienia. Niejednokrotnie pisałam jak dobrymi ludźmi są Sąsiedzi. Spytałam więc Sąsiadkę czy nie ma nic przeciwko, żeby jej mąż zabrał mnie ze sobą. Oczywiście zgodziła się bez problemu - mało tego - była mi wdzięczna, że najpierw zwróciłam się do niej, a nie do jej męża.
Wyjechaliśmy więc wczoraj rano. Po drodze wstąpiliśmy na późne śniadanie lub wczesny obiad (jak kto woli), gdyż Sąsiad nie ma w zwyczaju jeść przed wyjściem z domu. Powtarzam mu od dawna, że to niezdrowo, ale kiwa tylko głową i dalej robi swoje. Wspólna podróż była okazją do wielu rozmów, do których nigdy nie miałam okazji ponieważ on wcześnie wychodzi z domu, późno wraca i dość rzadko go widuję. Wczoraj mieliśmy kilka godzin tylko dla siebie, ale o tym, co było przedmiotem naszych pogawędek, napiszę w innym poście.
Pierwsze co zobaczyłam jak tylko wjechaliśmy do centrum miasta, to kolejna budowana galeria handlowa po lewej stronie oraz ogromny pomnik po prawej. Nie wiem kogo przestawiał, ale naprawdę zrobił na mnie wrażenie. Wciąż nie wiem czy mi się podobał, czy nie. Był i nie dało się go przeoczyć - to pewne.
Z Bogdą umówiłam się na dworcu PKS. Wymieniłyśmy się wcześniej zdjęciami, więc wiedziałam kogo się spodziewać. Zobaczyłam bardzo zgrabną i szczuplutką (nawet potem powiedziałam jej, że chudą) kobietę o ciemnych włosach (nie wiem czemu, ale patrząc na jej fotkę myślałam, że są dłuższe) oraz o pięknych piwnych oczach, które - jak dla mnie - wcale nie były smutne, choć ona uparcie twierdziła inaczej. Ona z kolei powitała mnie słowami: "wcale nie jesteś gruba tak, jak napisałaś". Potem jeszcze powiedziała mi, że dobrze się trzymam i nie wyglądam na swoje lata.
Poprosiłam ją o bycie moim przewodnikiem, gdyż nigdy wcześniej nie miałam okazji odwiedzić miasta. Gdybym miała je określić, powiedziałabym, że jest urokliwe i kameralne. Króciutki deptak, do którego szłyśmy uliczką pod niewielką górkę, mijając zegar na wieży, wydział prawa miejscowego uniwersytetu, postać Tadeusza Nalepy znajdującą się na chodniku, liceum (przed którym akurat stała grupka maturzystów), a potem kościół, który bardzo mi się spodobał i przypominał jeden z krakowskich obiektów.
Cukiernia, którą wybrała Bogda, była akurat w remoncie, ale szybko znalazłyśmy lokal zastępczy, w którym zdecydowałyśmy się zostać na pyszny sernik (pięknie podany) i cappuccino (ja) oraz herbatę (ona). Rozmawiałyśmy tam długo po tym, jak nasze talerzyki i filiżanki były puste. Znowu usłyszałam pytanie, które nie po raz pierwszy ktoś mi zadał: "nie myślałaś o tym, żeby być psychologiem?" Wiem, że strasznie wiercę ludziom dziurę w brzuchu, bo zadaję masę dociekliwych pytań, ale wiem też, że Bogda nie miała mi tego za złe, kiedy to ona właśnie znalazła się "pod ostrzałem".
Przeszłyśmy się jeszcze na rynek, z odrestaurowanymi kamienicami, pomnikiem Tadeusza Kościuszki oraz studnią (podobną do tej w Sandomierzu). Minęłyśmy Muzeum Dobranocek i siadłyśmy sobie na ławce w pobliskim parku. Wymieniłyśmy się upominkami - przywiozłam jej fotograficzny obraz mojego miasta widzianego moimi i Męża oczami, a w zamian dostałam butelkę likieru cytrynowego prosto ze słonecznej Italii. Bogda czytała mój post o tym, że lubię słodkie procenty i żałowała, że nie mieszkamy bliżej, bo obdarowałaby mnie właśnie jednym z nich. Jak widać - doszło do tego szybciej, niż się mogłyśmy spodziewać.
Obiad zjadłam sama, bo moja towarzyszka nie była głodna i mimo wielokrotnych prób bardziej lub mniej łagodnych perswazji, czy nawet szantażu (tak, tak - groziłam jej, że i ja nie będę jadła, a potem będzie mnie miała na sumieniu) pozostała nieugięta w swoim postanowieniu. Placek po węgiersku, surówka z kiszonej kapusty i obowiązkowy kompot zaspokoiły mój głód.
Zostałam wyrolowana przez Bogdę i solennie obiecałam jej, że napiszę o tym na blogu, co niniejszym czynię. Kochana, następnym razem Ci nie odpuszczę. Wiesz, że masz u mnie kawę/herbatę i ciacho - bez gadania i protestów, przy świadkach.
Nie mogłyśmy się nagadać. Wciąż zostało nam wiele spraw i wątków, których nie poruszyłyśmy. Nic to - zostaną na raz następny albo na pogawędkę przez Skype. Kilka wspólnie spędzonych godzin minęło jak z bicza strzelił i musiałyśmy się pożegnać, ale obie wiemy, że choć było to nasze pierwsze spotkanie, na pewno na nim się nie skończy.
Fotograficzny zapis mojej wczorajszej wycieczki możecie obejrzeć tutaj:
Miejsce, gdzie jedliśmy z Sąsiadem ni to śniadanie, ni to obiad
Widok z naszego stolika
Piękne regionalne zasłonki oraz świeże tulipany w wazonie bardzo przypadły mi do gustu
Pieczone pierożki ze szpinakiem, z sosem i sałatką - niebo w gębie, ale dałam radę zjeść tylko osiem z dziesięciu
Nawet wystrój toalety jest klimatyczny
Nie byłabym sobą, gdybym nie sfotografowała majowej przyrody
Strzelisty pomnik z okna samochodu
Siedziba Urzędu Wojewódzkiego z okna samochodu
Zegar na wieży
Tadeusz Nalepa na deptaku
Wspomniany już kościół
Nasz pierwszy przystanek
Sernik i cappuccino w dobrym towarzystwie smakuje znacznie lepiej
Rynek
Pomnik Tadeusza Kościuszki
Na Rynku
A za nim park
Barowe domowe jedzenie, czyli to, co lubię najbardziej
Placek po węgiersku w całej okazałości - znowu nie dałam rady zjeść wszystkiego...
Procentowy prezent od Bogdy
Widok z naszego stolika
Piękne regionalne zasłonki oraz świeże tulipany w wazonie bardzo przypadły mi do gustu
Pieczone pierożki ze szpinakiem, z sosem i sałatką - niebo w gębie, ale dałam radę zjeść tylko osiem z dziesięciu
Nawet wystrój toalety jest klimatyczny
Nie byłabym sobą, gdybym nie sfotografowała majowej przyrody
Strzelisty pomnik z okna samochodu
Zegar na wieży
Tadeusz Nalepa na deptaku
Wspomniany już kościół
Nasz pierwszy przystanek
Sernik i cappuccino w dobrym towarzystwie smakuje znacznie lepiej
Rynek
Na Rynku
A za nim park
Barowe domowe jedzenie, czyli to, co lubię najbardziej
Placek po węgiersku w całej okazałości - znowu nie dałam rady zjeść wszystkiego...
Procentowy prezent od Bogdy