Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

sobota, 12 maja 2012

410. Spirala


Pamiętam jak bardzo byliśmy zszokowani z Mężem, kiedy po ślubie kościelnym otworzyliśmy koperty, jakie otrzymaliśmy od niektórych osób. Jego chrzestny i moja chrzestna ofiarowali nam po dwa tysiące złotych na nową drogę życia. Nie spodziewalibyśmy się takich pieniędzy i nawet na nie nie liczyliśmy, więc tym bardziej byliśmy zdumieni tak astronomiczną dla nas kwotą.

Dzisiaj czytałam artykuł, w którym napisane jest, że koperta od chrzestnych dla dziecka przystępującego do Pierwszej Komunii Świętej powinna zawierać minimum tysiąc złotych. Zaskoczenie moje nie ma granic. Jak nie pieniądze, to obowiązkowo smartfon, laptop, komputer lub tablet oraz konsola play station. Już nie rower, czy skuter, o zegarku nawet nie wspomnę, bo zostanę pewnie wyśmiana.

Porównując obie sytuacje tak sobie nieśmiało myślę i zastanawiam się nad rangą obu wydarzeń. Ośmiolatek dostaje sprzęt, o którym młoda para może sobie tylko pomarzyć, bo im w udziale przypadną garnki, serwisy obiadowe, żelazko, czy odkurzacz. A komu tak naprawdę bardziej przydadzą się pieniądze - małemu dziecku, czy dorosłym ludziom?

Mam koleżankę, której córka właśnie zdaje maturę. Już teraz, poza mieszkaniem, ma wszystko - najnowszy model smartfona, laptop, aparat fotograficzny i tak dalej. Na osiemnaste urodziny dostała od rodziców samochód. Matka do pracy jeździ autobusem albo idzie na piechotę, ale córka pod szkołę podjeżdża własnym autem. A co - niech ma. Bo jej się należy.

A propos ostatniego zdania - coraz częściej mam wrażenie, że młodzi ludzie podchodzą do życia w ten właśnie sposób - bo im się należy. Nieważne, że rodzice sami ledwo wiążą koniec z końcem, ale muszą spełniać wszystkie zachcianki nastolatka, bo co powiedzą jego koledzy, czy koleżanki. Firmowe ciuchy, buty, markowe kosmetyki - rzeczy, na które często rodziców nie stać, ale zaharowują się, żeby tylko ich pociecha nie była gorsza od innych i nie odstawała od reszty.

Mamy z Mężem znajomego maturzystę - wypisz, wymaluj przedstawiciel tych, co im się należy. O wszystkich gadżetach, jakie dostał od rodziców zanim ukończył szkołę średnią, my możemy tylko pomarzyć. On nie widzi w tym nic dziwnego - dla niego to normalne, że ma i nie wyobraża sobie, by mogło być inaczej.

Konsumpcjonizm i materializm wysysany już z mlekiem matki - oto w jakim kierunku podąża większość (bo wciąż wierzę, że są też mądrzy rodzice mądrych dzieci, przekazujący inne wartości niż pieniądze) młodych ludzi. Kto im w tym pomaga? My - dorośli.

Cieszę się, że nie mam żadnego chrześniaka, bo nie pozwoliłabym się dostać w pułapkę samonakręcającej się spirali. Nie zgodziłabym się na bycie chrzestną, gdyby rodzice dziecka oczekiwali ode mnie prezentów na wszystkie możliwe okazje. Nie twierdzę, że dziecku nie należy nic kupować, ale jedyne, co tak naprawdę byłabym w stanie ofiarować w sposób nieograniczony, to spędzony z nim czas przeznaczony na zabawę, rozmowę i wychowanie. Wolałabym dać mu to, czego nie kupi się nigdy, nigdzie i za żadne pieniądze - ciepło, czułość, bliskość, zaufanie i miłość. Wszystkie gadżety kiedyś i tak pójdą do kosza. Prawdziwe wartości zostaną w sercu - na zawsze.