Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

wtorek, 15 maja 2012

415. Na odwyku


Pamiętacie jak nie chciałam Wam podać ile mam centymetrów w pasie? Jedynie Bogdzie przekazałam tę informację, ale i tak mi nie uwierzyła twierdząc, że nie widać tego po mnie. Otóż przed chwilą dokonałam pomiaru i okazało się, że mój obwód w talii zmniejszył się o trzy centymetry. Jak tego dokonałam?

Jestem jeszcze za leniwa, żeby ćwiczyć, chociaż dostałam od kilku czytelniczek linki z fajnymi filmikami poglądowymi. Obejrzałam, a jakże, a potem wrzuciłam je do katalogu z ulubionymi i nie ruszyłam palcem od tamtej pory. Tak więc nie wypociłam żadnych centymetrów.

Wprowadziłam za to w czyn pewne zasady. Najpierw poprosiłam matkę, żeby nie częstowała mnie ciastem - zazwyczaj codziennie po południu przynosiła mi na talerzu dwa kawałki dwóch różnych placków, które kupowała w osiedlowym sklepie. Nie chciałam być niegrzeczna, więc jadłam, ale wreszcie zdobyłam się na odwagę. Matka się nie obraziła, co mnie zdziwiło, a ja jestem z siebie zadowolona, że umiałam powiedzieć "nie".

Poszłam również po rozum do głowy i ograniczyłam spożycie białego cukru w kawie, bo herbaty nie słodzę w ogóle. Nie uwierzycie, ale bardzo długo do kubka z plujką wsypywałam... No właśnie - jak myślicie - ile łyżeczek białej śmierci? Osiem czubatych!!!! Mąż świadkiem jak ktoś ma wątpliwości. Teraz zadowalam się jedną płaską. Nie powiem, że pierwsze kawy mi smakowały, bo bym skłamała, ale się przyzwyczajam i się nie złamię.

Nie jem też żadnych ciastek, czekolad oraz innych słodyczy. Dyspensę miałam jedynie w Rzeszowie, gdyż Bogda nawet nie chciała słyszeć o tym, że będę pić tylko cappuccino, więc zdecydowałam się ostatecznie na sernik. Jutro też może będę musiała się trochę nagiąć, bo umówiłam się koleżanką, której trochę nie widziałam, a spotykamy się w cukierni.

Pokusy są, nie powiem. W supermarketach omijam (i wzrokiem, i ciałem) regały ze słodyczami. Ćwiczę silną wolę, a kiedy już nie mogę wytrzymać, jem suszone śliwki, które mam schowane w pawlaczu. Mąż robi sabotaż jak idzie na zakupy i zawsze coś słodkiego przyniesie, ale jestem twarda. Dzisiaj sam musiał zjeść cztery małe rogaliki, bo stanowczo odmówiłam spożycia dwóch z nich.