Pisałam już, odpowiadając na komentarze, że nigdy w życiu nie odważyłabym się na opublikowanie obu listów (post nr 421 i 422), gdyby tamte emocje, spisane siedem i pół roku temu, nie były przeze mnie przepracowane na grupie terapeutycznej oraz gdybym nie przebaczyła swoim rodzicom.
Tamta mała Karioczka została przytulona do serca i ukochana przez dorosłą Kariokę. Emocje niemego dziecka, któremu odmówiono prawa do ich posiadania, odczuwania i wyrażania, wzięła na siebie dorosła kobieta. Po to były pisane tamte listy - żeby przeżyć to, co nieprzeżyte; żeby wypłakać to, co niewypłakane; żeby wykrzyczeć to, co niewykrzyczane...
Teraz, kiedy czytam oba listy jest we mnie spokój. Nie ma ścisku w gardle, nie ma łez na policzkach, nie ma złości, nie ma smutku. Wszystkie te emocje przepracowałam i dzięki temu jestem od nich uwolniona.
Przebaczenie rodzicom przyszło samo. Po prostu je poczułam i od tamtej chwili w moim sercu zagościła jeszcze radość. Fantastyczne uczucie odczuwać spokój i radość jednocześnie.
Wczoraj zadzwoniła do mnie moja dobra znajoma, która zna adres blogu. Spytała: "jak ty możesz z nimi teraz mieszkać?" I znowu wracamy do wspomnianych dwóch kwestii - przepracowania emocji i przebaczenia - dlatego właśnie mogę żyć z nimi pod tym samym dachem.
Dostałam wiele maili, prywatnych wiadomości i komentarzy, za które bardzo dziękuję. Z ich treści wiem, że opublikowanie tamtych listów było potrzebne - już nie mnie, lecz innym ludziom...