Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

piątek, 25 maja 2012

430. Dobre chęci


Pięć miesięcy minęło od ostatniej sesji z moją terapeutką. Zabawne, że od stycznia do grudnia, czyli podczas wszystkich naszych spotkań, nigdy nie spotkałam jej nigdzie, poza ośrodkiem, w którym pracuje. Od początku tego roku za to już dwa razy ją zauważyłam na ulicy: za pierwszym - kiedy była w bardzo zaawansowanej ciąży, za drugim - kilka dni temu z mężem, niosącym maluszka w foteliku samochodowym. Obserwowałam ją z daleka, sama pozostając niezauważoną.

Tamte, przypadkowe, nawet nie spotkania, bo przecież ona mnie wcale nie widziała, przywołały i wspomnienia, ale też refleksje. Zatrzymałam się w czasie, a nawet cofnęłam się w nim i dopiero teraz dotarło do mnie jak wiele tamten terapeutyczny rok mi dał i jaki wpływ moja, na nim praca, ma na obecny stan ducha. Pomyślałam sobie, że gdybym mogła spotkać się z terapeutką, na pewno byłaby ona ze mnie dumna i miałaby satysfakcję ze swojego wykonywanego zawodu.

Uczę się trudnej sztuki doceniania siebie i tego, co osiągnęłam w pracy nad sobą. Uczę się być z siebie dumna. To nie jest łatwe, bo wciąż jeszcze odzywa się moja niewiara wyniesiona z dzieciństwa, ale walczę z nią. Z różnym skutkiem, ale nie odpuszczam.

Poskramiam swoją złość - w każdej sytuacji, ale szczególnie satysfakcjonuje mnie radzenie sobie z nią jeśli chodzi o bycie lepszą żoną dla Męża. Teraz łapię się na tym, że kiedyś zareagowałabym inaczej, a obecnie albo nie zauważam powodu, albo go bagatelizuję, albo obracam w żart, albo rozwiązuję na bieżąco - bez ciągnięcia za sobą "ogonu rozwodowego".

Staram się być lepszym człowiekiem dla innych. W domu wyciągam rękę do matki - nie z musu, obowiązku, czy poczucia winy, lecz z potrzeby serca. Dzisiaj kupiłam jej kwiatki z okazji jutrzejszego święta. Poczułam, że chcę to zrobić i posłuchałam wewnętrznego głosu. Przyszłam, zadzwoniłam do drzwi i wręczyłam matce bukiecik razem z życzeniami zdrowia. Była zaskoczona - nie uszło to mojej uwadze. Uśmiechnęła się i pocałowała mnie w policzek. Ona też się stara i ja to doceniam. Stara się jak umie. Już nie winię jej za to, że nie daje mi tego, czego bym chciała. Już wiem, że nie mogę od niej wymagać i żądać tego, czego ona dać mi nie może i nie da, bo nie potrafi. To nie jest jej wina. Już nie czekam, nie czuwam. Żyję.

Matka okazuje mi miłość na swój własny i specyficzny sposób - jedzeniem. To bardzo częste w przypadku osób współuzależnionych. Już to wiem i rozumiem. Doceniam i cieszę się. Dzisiaj chciała mnie poczęstować ciastem, ale odmówiłam, bo nie jem słodyczy. Zrozumiała. Zamiast tego przyniosła mi kiść winogron. Podziękowałam. Kupiła mi białe stopki do balerinek. Przyjęłam. Z radością.

Z ojcem jest inaczej. Tak się zasklepił w tej swojej skorupie, że trudno do niego dotrzeć. Agresją maskuje lęk. Czuję to. Kiedyś życzyłam mu śmierci. Teraz modlę się za niego - o to, by jego serce nie było tak zatwardziałe; żeby się otworzyło na innych, na mnie. Wierzę, że pewnego dnia może się tak właśnie stać. Dopóki on żyje, jest szansa.

Popełniłam wiele błędów. Czasu już nie cofnę. Przeszłości nie zmienię. Kształtuję swoją teraźniejszość. Staram się. Nieraz się potykam i przewracam, ale wstaję i idę dalej. Dla siebie. Mam tylko jedno życie. Nie chcę, by było bezwartościowe i puste. Próbuję nadać mu sens i treść.