Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

niedziela, 27 maja 2012

432. Historyczny grill


Jak długo zdarzało się Wam na coś czekać? Na przykład na grilla w miłym towarzystwie? Ja i Mąż czekaliśmy rok. Tak, tak - to nie pomyłka. Całe dwanaście miesięcy. Dlaczego? Jak się mieszka w bloku, to raczej warunków brak, a jak się ma znajomych, którzy także mieszkają w blokach, to macie już gotową odpowiedź.

Mam koleżankę, która uprawia sobie taką małą działkę. W ubiegłym roku mieliśmy zorganizować sobie tam we trójkę grilla, ale co rusz coś wypadało - a to pogoda nie taka, bo albo leje, albo upał; a to Mąż albo znajoma pracowali... Koniec końców, nie doczekaliśmy się.

"Co ma wisieć, nie utonie" - tak więc dzisiaj wreszcie wyruszyliśmy, razem z koleżanką, spacerkiem na wspomnianą działkę. Wczoraj poczyniliśmy odpowiednie zakupy - po wcześniejszej konsultacji telefonicznej - żeby nam się produkty nie zdublowały, a czegoś innego nie zabrakło.

Ledwo wyszliśmy z domu zaczęło kropić, ale nic to - poszliśmy. Mąż zajął się rozpalaniem, koleżanka przygotowaniami, a mnie wygonili do pstrykania zdjęć, żebym im zamieszania w głowach nie robiła. Uwieczniłam zatem chyba wszystko, co akurat kwitło. Ich oboje też próbowałam, ale głównie uchwyciłam czubki ich głów, bo się chowali przede mną.

"Czasem słońce, czasem deszcz" - nie, nie będę Wam streszczać filmu z gatunku Bollywood - powiem tylko, że tak wyglądała pogoda. Nie zdziwcie się, ale był to mój pierwszy w życiu grill, na którym byłam. Naprawdę. Nie kłamię. Mąż świadkiem.

Objadłam się jak bąk. Opiłam jak smok. Sok z białych i czerwonych grejpfrutów smakował wybornie po pieczonych w folii ziemniakach,  słonych kiełbaskach, kaszance i tulipankach z kurczaka. Jedynie boczku nie ruszyłam, bo nie lubię tłustego. Skusiłam się nawet na kieliszeczek domowego wina z czerwonych winogron.

Cztery godziny na świeżym powietrzu minęły jak z bicza strzelił. W tempie ekspresowym nauczyliśmy się robić ewakuację stolika i nas samych do domku, ale widok podwójnej tęczy na niebie wart był wszystkiego.