Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

poniedziałek, 28 maja 2012

433. Impreza firmowa


Rozmawiają o niej już w chwili, w której poznają jej dokładną datę. Odliczają dni do tego, najważniejszego w roku, weekendu.

Firma jakich wiele w kraju - prywatna, mała, kilkunastoosobowa, męska, nie licząc jednej przedstawicielki płci pięknej, na której barki - w ramach oszczędności - spada sekretariat, kadry i płace oraz księgowość.

Impreza integracyjna odbywa się tylko i wyłącznie w męskim gronie. W ten konkretny piątek prawie nikt nie myśli o pracy. Od samego rana panowie przygotowują swoje gardła, konserwując je zimnym piwem i skrętami z marihuany. Po południu, już wstawieni, jadą na miejsce. Najczęściej do jakiegoś małego ośrodka położonego w lesie. Piją w samochodach, bo przecież ciąg alkoholowy nie znosi przerwy i pustki.

Na prowizorycznym boisku próbują grać w piłkę, ale często na usiłowaniach się kończy, bo trudno bezładną kopaninę po kostkach nazwać grą fair play. Ale kto by się tym przejmował? Przecież wszyscy czekają na punkt kulminacyjny programu, czyli wieczorne pijaństwo. Grill jest tylko przy okazji, bo głównym daniem jest wódka.

Nie ma takiej ilości, jakiej mocne głowy nie są w stanie wypić. Przecież w grupie wszyscy są macho. Nic to, że w domu siedzą cicho pod pantoflem żony. Na imprezie firmowej są sami i jeden przed drugim popisują się swoimi możliwościami - kto wypije więcej.

Pijackie śpiewy umieszczają potem w sieci - wszak trzeba coś po sobie zostawić potomnym. Dorośli mężczyźni - w większości mężowie i ojcowie - wywołują między sobą burdy i bijatyki - po alkoholu rozwiązują się języki i wychodzą na światło dzienne skrywane przez cały rok antypatie i pretensje. Niejeden wróci do domu ze złamanym żebrem, czy wybitym palcem u ręki lub nogi. O "helikopterach", czy "zgonach" nawet nie wspominając, bo to oczywista oczywistość.

Wszyscy są równi. Szef też nie podskakuje. Są silniejsi od niego, więc lepiej się nie wychylać, bo można stracić zęby i status równiachy. Nie warto. Lepiej zrobić spory zapas "paliwa" - im większy, tym lepszy. Najlepiej po litrze wódki na głowę i po kilka półlitrowych puszek piwa. Byle nie zabrakło, bo dopiero wtedy mogą zacząć się prawdziwe problemy.

Noc z piątku na sobotę kończy się wczesnym rankiem, kiedy to ostatni, najbardziej wytrwali w gardłach, zawodnicy nie legną w swoich łóżkach. Kilka godzin snu, obowiązkowy klin i można dalej funkcjonować. Paintball i inne męskie sporty czekają. Choć serce się wyrywa, ciało odmawia posłuszeństwa - brak równowagi daje się we znaki, więc lepiej odpocząć w cieniu pod drzewem, sącząc kolejne piwo.

Wieczorem powtórka z rozrywki, czyli kto da więcej. Dobrze, że wokoło las - przynajmniej nie trzeba się wstydzić i hamować. Właściciel obiektu jest przyzwyczajony - przecież z takich imprez firmowych żyje i biznes się kręci. Nieuniknione szkody są wliczone w koszty.

Niedzielny poranek niczym się nie różni od sobotniego. Śniadanie - kto wstanie, ten zje. Większość i tak woli płyny. Potem obiad i powrót do domu. Żeby nie było zbyt ciężko, pomocne jest kolejne piwo. Przewidujący biorą ze sobą niezbędny zapas na poniedziałkowy poranek w pracy.

Będzie co oglądać i co wspominać przez kolejne miesiące. Następna firmowa impreza dopiero za rok, a żyć trzeba.