Poznałam ją kilka lat temu dzięki swojemu znajomemu, który w tamtym czasie był jej partnerem. Niska, tęga rozwódka z kilkuletnim dzieckiem. Sympatyczna i ciepła osoba. Troskliwa i opiekuńcza. Uległa. Nawet za bardzo.
Nie znałam i nie znam powodów, dla których zdecydowała się odejść od męża. Nie pytałam i nie wnikałam. W chwilach słabości ona zwierzała mi się za to z tamtego związku - że jej partner jest egoistą, że wpędza ją w kompleksy z powodu tuszy, że nie akceptuje jej synka, że manipuluje nią na wszystkie możliwe sposoby, a nawet zmusza do seksu.
Słuchałam i radziłam rozstanie. Ona była od niego uzależniona tak bardzo, że bała się zemsty z jego strony. Pracowali w jednej firmie. On był o nią chorobliwie zazdrosny. Nie miała chwili oddechu od jego obecności. Bała się go panicznie. Mieszkali już razem w jej mieszkaniu i planowali ślub oraz sprzedaż małej kawalerki i kupno czegoś większego. Właściwie on planował. Ona godziła się na wszystko. Ze strachu - przed nim i przed samotnością.
Nasz kontakt się urwał na jakiś czas. Potem znowu zaczęłyśmy rozmawiać. Odeszła od tamtego mężczyzny. Poznała innego. Szybko wprowadziła się do niego razem z synem. Odwiedziłam ją tylko raz. Poznałam jej obecnego towarzysza życia. Zarozumiały, apodyktyczny, wyniosły, nie znoszący sprzeciwu człowiek. Rozwodnik, przeciwny małżeństwu. Ona potulna, przytakująca na każdym krok i w każdej kwestii.
Ile razy można powielać ten sam schemat zachowań? Ile razy można wchodzić w toksyczne relacje? Ile razy rezygnować z siebie? Ile razy chorobliwie uzależniać się od drugiego człowieka? Ile razy dawać sobą manipulować?